Translation of "uczta pierwszych chrześcijan" into English . feast of the first Christians is the translation of "uczta pierwszych chrześcijan" into English. Sample translated sentence: 10. (a) Czym mogły być „uczty miłości” urządzane przez pierwszych chrześcijan? Z jakich pobudek przychodzili na nie „bezbożni”? ↔ 10.
Neron uznawany jest za jednego z najbardziej krwawych władców starożytnego Rzymu. Szaleniec, dyktator czy człowiek swoich czasów? 13 października 54 roku został cesarzem rzymskim jako Nero Claudius Caesar Drusus Germanicus. Neron, a właściwie Lucius Domitius Ahenobarbus urodził się 15 grudnia 37 roku w Ancjum. Jego rodzicami byli Gnejusz Domicjusz Ahenobarbus i Agrypina Młodsza, późniejsza żona cesarza Klaudiusza, którego następcą został Neron. Pierwsze lata Neron był uczniem Seneki Młodszego. W dzieciństwie uchodził za zdolnego i szybko przyswajającego wiedzę. Miał talent aktorski i poetycki, interesował się literaturą. W roku 49 matka Nerona, Agrypina Młodsza została żoną cesarza Klaudiusza. Był to kazirodczy związek, bowiem Klaudiusz był stryjem Agrypiny. Matka Nerona była już wcześniej oskarżana o kazirodcze kontakty seksualne, z własnym bratem Kaligulą oraz mężem swojej siostry, co doprowadziło nawet do jej tymczasowego wygnania z Rzymu. Powróciła tam dopiero z rozkazu Klaudiusza, gdy ten został cesarzem. Jako żona cesarza Agrypina otrzymała tytuł augusty i posiadała rozległe wpływy w państwie. Likwidowała niewygodnych jej ludzi, a także doprowadziła do adoptowania jej syna Nerona przez Klaudiusza. Ten krok spowodował, że Neron miał takie same prawa do objęcia tronu cesarskiego, co starszy syn Klaudiusza, Brytanik. Klaudiusz, choć znajdował się pod wielkim wpływem swej kolejnej żony, mógł zdawać sobie sprawę z jej planów. Chciał więc zapobiec dalszym wypadkom, uznać Brytanika za dorosłego i mianować swoim następcą. Agrypina postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Najpewniej to z jej rozkazu w roku 54 Klaudiusz został otruty. 13 października 54 roku jej syn, Neron został cesarzem rzymskim przyjmując imiona Nero Claudius Caesar Augustus Germanicus. Wpływy Agrypiny były wciąż duże. Neron miał w chwili wstąpienia na tron 17 lat i potrzebował jej kontaktów. Z czasem Agrypina stawała się dla niego coraz większym ciężarem, a jej chęć rządzenia Rzymem coraz bardziej go irytował. W roku 59 postanowił pozbyć się matki zlecając jej zabicie. Ludowi rzymskiemu przekazał zaś, że działał w samoobronie, gdyż to matka planowała jego zabójstwo. Cesarz Neron Nie było to jedyne zabójstwo, jaki cesarz rzymski Neron miał na swoim sumieniu w okresie swoich stosunkowo krótkich, lecz krwawych rządów. W roku 62 poślubił Poppeę Sabinę, która zmarła cztery lata później będąc wówczas w ciąży – prawdopodobnie z powodu pobicia przez Nerona. Neron przez cały okres rządów rywalizował z senatem o wpływy. Przez arystokrację rzymską był uznawany za despotę. Krótko po objęciu cesarskiego tronu poddał się deifikacji (ubóstwieniu), co nie spotkało się z powszechną aprobatą w Rzymie. W polityce zewnętrznej, zwłaszcza w pierwszych latach rządów, Neron polegał na wiedzy swoich doradców, do których należeli Seneka Młodszy, Gajusz Petroniusz czy Sekstus Afraniusz Burrus. Pierwsi dwaj popełnili jednak samobójstwa w roku 65 z powodu spisku, jaki zawiązano na rzymskim dworze. Neron potrafił czasami podejmować dobre decyzje. Jeśli sam nie potrafił rozwiązać jakiejś sprawy, umiał przynajmniej zlecić to komuś, kto posiadał odpowiednie kompetencje. Tak było w przypadku odzyskania wpływów w Armenii. Wyruszył tam, z polecenia Nerona, wódz Korbulon, który przywrócił Rzymowi panowanie nad tą prowincją. Sam Neron niespecjalnie interesował się sprawami wielkiej polityki. Bardziej zajmowały go intrygi, plotki i życie „wielkiego miasta”: uczty, przyjęcia, występy aktorskie. W roku 64 miał miejsce pożar Rzymu, co Neron wykorzystał, aby zburzyć dużą część miasta i wybudować sobie potężny pałac (Złoty Dom). Pożar ten przeszedł w pewnym stopniu do legendy, głównie za sprawą książki Henryka Sienkiewicza „Quo vadis”. W dziele Sienkiewicza winnymi pożaru Neron uznał chrześcijan, na których brutalnie się później mścił. Neron w istocie obwinił wyznawców Chrystusa o nieszczęście, jakie spotkało miasto nad Tybrem. Wspominają o tym historycy: Tacyt oraz Swetoniusz. Faktem jest, że po pożarze Rzymu Neron rozkazał opracować nowy plan miasta. Ulice miały być szersze, pomiędzy budynkami miano zachować wymagane odstępy i należało wznosić je także z kamienia (a nie w całości z drewna). Te zmiany uchroniły Rzym od kolejnych wielkich pożarów, które do tamtej pory dość często nawiedzały stolicę Imperium. Przebudowa Rzymu była największą zasługą Nerona. Jego zachowanie i coraz większy despotyzm coraz bardziej nie podobały się rzymskiej arystokracji. W całym Cesarstwie wybuchały bunty. Buntowali się żołnierze w Galii, Hiszpanii i Judei. Senat odwrócił się od Nerona widząc, że popularność cesarza coraz bardziej się kurczy. Neron popełnił samobójstwo 9 czerwca 68 roku. Miał 39 lat. Przez niższe warstwy społeczne był czczony po śmierci, a jego grób był zadbany. W historii zapisał się jednak jako szaleniec i tyran. Niechętni byli mu współcześni oraz późniejsi rzymscy historycy. Pliniusz Młodszy był zdania, że „panowanie cesarza Nerona to czasy niebezpieczne dla ludzi wykształconych”. Czytaj też:„Quo vadis” – największe dzieło Henryka Sienkiewicza i jego niezwykłe perypetieCzytaj też:Bitwa pod Akcjum. Gdyby nie Kleopatra, jej wynik mógł być innyCzytaj też:Pierwszy cesarz, który zginął w starciu. Bitwa pod Adrianopolem Uczta starochrześcijańska: Inne opisy: opowiedzieć komuś, co się naprawdę czuje, myśli na jakiś ważny temat postępować przeciwnie, niż większość
W głębi Bazyliki Najświętszego Serca w Rzymie, wzniesionej staraniem św. księdza Jana Bosko, można podziwiać obraz [1], przedstawiający jego sen o dwu kolumnach. Oto 30 maja 1862 r. ksiądz Bosko ujrzał we śnie wielką bitwę morską, w której ogromna ilość małych i dużych statków wystąpiła przeciwko jednemu, wspaniałemu okrętowi – symbolowi Kościoła. Papież był jego sternikiem. Okręt ten, chociaż zaciekle atakowany przez wrogie statki, wyszedł z bitwy zwycięsko. Jak to było możliwe? Papież stojący przy sterze ujrzał w pewnym momencie dwie kolumny, które wynurzały się z morskiej toni. Na szczycie jednej z nich, potężniejszej i wyższej, znajdowała się wspaniała, jaśniejąca blaskiem Najświętsza Hostia, a kolumna ta była zaopatrzona w napis: „Salus credentium” („Zbawienie wierzących”). Na szczycie drugiej, niższej kolumny, widoczna była postać Niepokalanej Dziewicy Maryi; kolumna ta miała napis: „Auxilium Christianorum” („Wspomożycielka Chrześcijan”). Papież niezwłocznie skierował swój okręt w sam środek pomiędzy kolumny, a gdy już do nich dopłynął, to zaraz też do nich obu przycumował. Na ten widok wrogie okręty rozpierzchły się, a na morzu zapanowała głęboka cisza. Ks. Bosko skomentował sen tak: „Są tylko dwa sposoby, by uratować się w tak wielkim dramacie: nabożeństwo do Najświętszej Maryi Wspomożycielki Wiernych i częsta Komunia Święta. Należy dołożyć wszelkich starań, by te dwie praktyki były realizowane wszędzie i w życiu wszystkich”. Dziś, gdy po raz kolejny pragniemy przygotować się do jak najlepszego uczestnictwa we Mszy Świętej, mamy świadomość, jak bardzo nasza Wspólnota Nieustającego Różańca zakotwiczona być musi w głębokiej więzi z Niepokalaną Dziewicą Maryją, z Jej planem walki z potęgami zła w świecie. Pragniemy, realizując plan Wielkiej Nowenny, spełniać Jej życzenia, które w Fatimie wypowiedziała do nas wszystkich. Jednocześnie pragniemy, aby nasza więź z Chrystusem przychodzącym do nas w Najświętszej Hostii potężniała i wzrastała tak, abyśmy nie tylko pragnęli spełniać plan Boga i Niepokalanej, ale dysponowali mocą Bożą, konieczną do jego realizacji. Wejdźmy zatem z sercem otwartym w czas zamyślenia nad wielką eucharystyczną tajemnicą Wcielonego Boga, nad tajemnicą Jego prawdziwej Bosko-ludzkiej obecności, nad tajemnicą naszego sakramentalnego udziału w Jego zwycięskim przejściu poprzez Otchłań Śmierci do nowego, wiecznego życia w Zmartwychwstaniu. Wejdźmy pełni wdzięczności Bogu za to, iż dane nam będzie już za kilkadziesiąt minut dzięki kapłańskiej posłudze czcigodnego księdza ……………….. prawdziwie znaleźć się w Wieczerniku Ostatniej Wieczerzy, prawdziwie uczestniczyć we Mszy Świętej, sprawowanej przez Niego w noc przed Męką w obecności Apostołów… i nie tylko Apostołów, ale i wszystkich wierzących wszystkich czasów, którzy kiedykolwiek brali, biorą lub wezmą udział w tej świętej celebrze, a zatem przede wszystkim w obecności Najświętszej Maryi Panny, Niepokalanej Matki Jezusa, która – tak jak my dzisiaj – wielokrotnie uczestniczyła w Eucharystii, sprawowanej przez kapłanów wybranych przez Jej Syna. Msza Święta jest nazywana „Najświętszą Ofiarą”, dlatego uczestnictwo w niej pojmujemy jako stanięcie na Golgocie u stóp Ukrzyżowanego, aby Jego krew obmyła nasze dusze ze skutków grzechów. To rozumienie Mszy Świętej ma wielką wartość, pozwala bowiem z przejęciem uczestniczyć w Śmierci Jezusa, stwarza odpowiedni klimat do tego, abyśmy z miłością swej obecności odpowiedzieli na miłość Jezusowej Ofiary, Jego wydawania się za nas. Warto uświadomić sobie, że Msza Święta nie jest uobecnieniem jedynie Ofiary Jezusa. Ma ona cztery główne części, przy czym pierwsze dwie składają się na większą całość zwaną liturgią słowa, a dwie następne na większą całość zwaną liturgią eucharystyczną. W liturgii słowa część pierwszą stanowią czytania wraz z homilią, a częścią drugą – modlitwa wiernych. Te obie części liturgii słowa pozwalają nam przygotować się do wejścia w misterium Ofiary i Chwały, dokonujące się w ramach liturgii eucharystycznej, a więc najpierw – w chwili Przeistoczenia i Komunii Świętej – do stanięcia przy Jezusie umierającym na Golgocie, a następnie – po Komunii Świętej – do uwielbiania Jezusa i Ducha Świętego, udzielanego nam przez Zmartwychwstałego. Wraz z rozpoczęciem Eucharystii mamy podejmować wysiłek odrywania myśli od codziennych trosk doczesności, a zwracania serca ku wiecznemu przeznaczeniu. W tym czasie otrzymujemy łaskę zanurzenia się w krystaliczną wodę źródła Bożego słowa, w Jego pełne mocy wezwanie: Nie lękaj się, Ja ciebie umiłowałem, Ja chcę twego dobra, zaufaj mi bezgranicznie, oprzyj się na prawdzie moich słów! Ja jestem twoim królem i obrońcą! Tak, czas liturgii słowa ma jeden podstawowy cel: odnowić we mnie moc ducha, moc wiary w prawdziwość słów, jakie Bóg do mnie kieruje i skieruje. W czasie liturgii słowa otrzymuję łaskę mocy, abym wyznawał całym sobą: Wierzę, że Ty, Jezu Chryste, jesteś głównym celebransem tej Eucharystii, wierzę i z przejęciem wyznaję, że Ty, Jezu Chryste, już niedługo, po zakończeniu liturgii słowa, staniesz w czasie Przeistoczenia w realiach ludzkiego ciała i krwi pośród nas, staniesz jak każdy z nas tu stoi w realiach swego ciała i krwi – jako człowiek w tym konkretnym miejscu i czasie, tutaj, w tym kościele. Wierzę, że przyjmując Komunię Świętą naprawdę będę bardzo blisko Ciebie, najbliżej jak to tylko możliwe, będę z Tobą, wydającym się za mnie na śmierć, wydającym się za moje i nas wszystkich zbawienie. Msza Święta jako Ofiara jest spotkaniem z Jezusem, który obmywa mnie ze skutków grzechów i uzdalnia do służby braciom, do dawania świadectwa o Jego miłości. Kościół zachęca nas, abyśmy w czasie Przeistoczenia ofiarowali Bogu wraz z kapłanem Ofiarę Syna Bożego oraz te ofiary, które my sami osobiście składamy w trudach każdego dnia. Jesteśmy przekonani, że Bóg ceni nasz trud, nasze codzienne bóle złączone z bólem Jego Syna. Ofiara, jaką wraz z kapłanem składamy na ołtarzu, wyjedna nam Boże błogosławieństwo na kolejne godziny i dni naszej drogi ku wieczności. Liturgia słowa i liturgia Ofiary stanowią całość jako szczególne wołanie o Boże łaski i wydaje się nam, że wraz z przyjęciem Ciała i Krwi Jezusa – tak cieleśnie dotykalnego Daru Boga – cel Mszy Świętej zostaje osiągnięty. Krótkie dziękczynienie, zawarte w Mszale i wraz z kapłanem odmówione po Komunii Świętej stanowi zamknięcie naszego wołania o Boże łaski. Teraz, skoro już otrzymaliśmy to, o co prosiliśmy, to – wydaje się nam – mamy już od razu iść z mocą Boga w świat, aby wydać plon, aby z mocą przekazać ludziom świata zaproszenie na kolejną taką celebrację. Idziemy zatem, aby ludzi polegających na własnych siłach przekonać, że Bóg chce ich wspomagać, że w czasie Mszy Świętej chce ich obdarzać mocą. A jednak świat nie chce przyjmować naszego zaproszenia. Świat nie rozumie bowiem potrzeby odwoływania się do Bożej pomocy, świat przecież doskonali na własną rękę sposoby rozwiązywania problemów i wciąż ulega złudzeniu, że Bóg nie jest i nigdy nie będzie mu do tego potrzebny. Świat zwalcza nas nawet, bo wydajemy się mu zbyt głupi i słabi, skoro na Boga zrzucamy odpowiedzialność za ludzkie losy. Wiemy, że świat zarówno nie chce niczego Bogu zawdzięczać, jak też nie pozwala, aby Bóg mu cokolwiek narzucał, aby czegokolwiek mu zabraniał. Świat jest przekonany, że wolno mu zabijać, kraść, kłamać, bo w jego mniemaniu dobre jest wszystko to, co służy realizacji jego planów. W zetknięciu z zadufaniem świata, z jego wiarą w swe własne moce, przegrywa nasze głoszenie Mszy Świętej jako czasu, w którym Bóg udziela mocy jej uczestnikom. A i my sami, gdy stajemy się zdrowi i skuteczni w działaniu, poddawani jesteśmy pokusie płytkiego pojmowania i przeżywania Mszy Świętej. Skoro bowiem codzienny udział w niej zapewnia nam powodzenie w życiu, to jesteśmy skłonni przychodzić po rzekomo należne nam dary, a jednocześnie nie zauważymy, że w czasie Mszy Świętej coraz bardziej kochamy siebie i swój mały świat, a coraz mniej dostrzegamy obecnego w niej Boga, obecnego w Ciele i Krwi! Zamiast dialogu miłości, dialogu wzajemnych obdarowań w relacji do Jezusa, Wcielonego Boga, będziemy jedynie odbiorcami należnej nam rzekomo pomocy i to w sytuacji, gdy my dla Niego nie będziemy mieli czasu na Mszy Świętej. Ofiara Chrystusa jest za nas i dla nas, a my dla Chrystusa niesiemy w darze nasze grzechy i nasze wołanie o przebaczenie. Czy to jest jednak najwyższy stopień miłości, jakiej Jezus pragnie od nas… i jakiej pragnie dla nas, dla naszej doskonałości jako osób do Niego podobnych? Sytuację poprawia nieco fakt, że wiele osób ofiaruje Chrystusowi codzienne zmagania z grzechem świata, trud dawania świadectwa katolickiej prawdzie i znoszenia prześladowań. Warto jednak wiedzieć, że i to jeszcze nie wszystko, czego Chrystus może się od nas spodziewać. Udział w Komunii Świętej daje nam bowiem takie wspaniałe możliwości miłowania Jezusa, jakich nie daje nam żaden inny sposób wchodzenia z Nim w relacje. Czy my jednakże mamy świadomość tych naprawdę nadprzyrodzonych możliwości? Chyba nie, skoro po przyjęciu Komunii Świętej niezwłocznie opuszczamy świątynie, aby iść do świata i jego spraw, może nawet pożytecznych, może nawet takich, które Jezus ocenia jako usługiwanie Jemu samemu. Jednak warto się zastanowić, czy to jest dobre, że prawie natychmiast po przyjściu Jezusa w Ciele i Krwi do nas nasza świadomość jest już absorbowana przez służbę. Jezusa przyjęliśmy do mieszkania swego serca i prawie natychmiast mówimy Mu: „Rozgość się u mnie, ale nie gniewaj, że ja już muszę wyjść! A jak sobie posiedzisz tu u mnie do woli, to wyjdź po prostu i zatrzaśnij drzwi. I do zobaczenia następnym razem!” Po Komunii Świętej rychło pozostawiamy Jezusa samego w mieszkaniu swego serca i wychodzimy od Niego do spraw świata… Wychodzimy tak, jakby On nie miał serca, które spragnione jest naszej miłującej obecności… Wybiegamy pospiesznie, jakbyśmy nie wierzyli, że On naprawdę nas kocha i naprawdę pragnie naszej miłości… Przecież wciąż ponawia swoje przychodzenie do nas i to pomimo tego, że my nie pojmujemy, jakimi możliwościami miłowania Go zostaliśmy obdarowani. A my wciąż nie dowierzamy, że On naprawdę przychodzi do nas tak, jak każdy człowiek przychodzi do swego przyjaciela w gościnę albo z prośbą o pomoc…, przychodzi w cielesnej, fizycznej, realnej postaci. On, Bóg Wcielony!!! Zwykliśmy myśleć, że miłujemy Jezusa, skoro z zaufaniem zwracamy się do Niego o pomoc i skoro ofiarujemy Mu nasz czas czy ból. Czy to jednakże wystarcza? Czy sprawdzianem miłości jest tylko umiejętność wyrażenia prośby o dar, czy nawet złożenie ofiary dla kochanej osoby…? Sprawdzianem miłości jest nade wszystko autentyczna wewnętrzna radość z przebywania z osobą kochaną i – gdy jej dobro tego wymaga – wewnętrzna radość z poświęcania siebie dla niej, dla obrony jej nienaruszalności, jej wartości. Radość z przebywania z ukochaną osobą na dobre i złe – oto znak miłości, znak prawdziwej więzi. Taka więź jest miłością, gdy osoby chcą być ze sobą i dla siebie, gdy pragną obdarzać się serdecznością w chwilach pokoju, a realną pomocą w czasie zmagań. Jezus wciąż i wciąż jest naszym obrońcą, ale czy my jesteśmy obrońcami Jezusa, czy my mamy siły, aby Jezusa skutecznie bronić i obronić? Niestety, obecna sytuacja naszej Ojczyzny ujawnia, że nie jesteśmy skutecznymi obrońcami Jezusa i Jego praw: zabijanie dzieci w stanie embrionalnym i w łonach matek, wszechpanująca w mediach antykościelna propaganda, zalew związków niesakramentalnych i rozwiązłości, spychanie ludzi uczciwych na margines – oto wskaźniki naszej niemocy. Porównując je z rozwojem prawdziwie katolickiej kultury społecznej w innych wiekach widzimy, że naprawdę pomimo wielu osobistych zwycięstw nie jesteśmy pełnymi mocy Bożej obrońcami Jezusa. Świat nie został przez nas zdobyty dla Niego. Dlaczego? Odpowiedź, którą za chwilę usłyszymy, będzie wymagała od każdego z nas wysiłku, otwarcia umysłu i serca. Prośmy zatem Ducha Świętego, aby wspomógł nas w tym zadaniu. Pieśń: Przyjdź, Duchu Święty… Podstawowe zagadnienie związane jest z naszą umiejętnością miłowania Jezusa podczas eucharystycznego zjednoczenia z Nim. Aby miłować Jezusa nie tylko w czasie Eucharystii, ale i po jej zakończeniu, trzeba wiedzieć, że Msza Święta jest nie tylko Ofiarą złożoną za nasze grzechy przez Chrystusa na Golgocie, ale jednocześnie jest Ofiarą, jaką On w Wieczerniku składa Ojcu za swoje zwycięstwo przed wyjściem na walkę z księciem tego świata, z diabłem. Jezus zbawia nas w oparciu o swoje ludzkie możliwości, dlatego przed wyjściem na walkę z księciem tego świata przyzywa Boga na pomoc – składa w Wieczerniku ofiarę za zwycięstwo. Jeśli my zatem uczestnictwa w Ofierze Chrystusa nie ograniczymy do czasu Eucharystii, ale przedłużymy na czas bezpośrednio następujący po jej zamknięciu, to – mając w sobie prawdziwie Jezusa w Ciele i Krwi – prawdziwie weźmiemy udział w tej walce, jaką On z naszym współuczestnictwem zwycięsko przeprowadza wobec diabła i poddanego mu świata. Zanim podejmiemy problematykę walki duchowej po Mszy Świętej, rozważmy najpierw powszechnie obecnie panujące zwyczaje kościelne w świetle tekstów liturgicznych i biblijnych, które pozwolą nam lepiej zrozumieć znaczenie czasu modlitwy po zakończeniu celebracji. „Zapraszamy na Mszę Świętą, a po niej na spotkanie przy herbacie” – takie ogłoszenia często możemy usłyszeć i wydaje się nam to czymś naturalnym: ludzie spotykają się z Bogiem, a potem ze sobą. Aby prawdziwie ocenić te zwyczaje, należy zauważyć tu dwie kwestie. Po pierwsze: tak zwane „agapy”, na które często powołują się błędnie [2] ci, którzy Mszę Świętą wieńczą spotkaniem towarzyskim, nie miały miejsca po Eucharystii, lecz w jej trakcie: „agapą” była druga część Mszy Świętej. Eucharystia miała schemat prawie identyczny jak dziś, z jednym wyjątkiem w części drugiej. Schemat Eucharystii był następujący: najpierw były czytania z homilią, potem „agapa” czyli zwyczajny posiłek złączony z modlitwami, potem Przeistoczenie z Komunią Świętą, a potem uwielbienie po Komunii Świętej. Wskutek tego, że w czasie „agap” wielu bogatych pierwszych chrześcijan nadużywało jadła i wina, zostały one już przez Apostołów zniesione (por. 1Kor 11, ale ślad po nich pozostał: jest nim modlitwa powszechna, modlitwa miłości (po grecku „agape”) za Kościół i braci w potrzebie. Po drugie: zapewne nie zdajemy sobie sprawy, że gdy łączymy Mszę Świętą ze spotkaniem towarzyskim, to wówczas podporządkowujemy ją pewnej strukturze nadrzędnej, której twórcami jesteśmy my, ludzie. Pierwotnie jednak było inaczej: Msza Święta była wprawdzie elementem struktury nadrzędnej, ale struktury ściśle określonej przez samego Zbawiciela. Otóż On po odprawieniu Mszy Świętej rozpoczął realizować kolejny etap swego życia, kolejny etap historii zbawienia: wyruszył z Wieczernika, aby przejść drogę ku Golgocie i poprzez śmierć zejść do Otchłani, do krainy zmarłych. Ta droga Jezusa – to nie spacer pośród róż, ale najbardziej intensywny bój z potęgami zła, które Jezus zwycięża mocą posłuszeństwa wobec Ojca, posłuszeństwa pomimo krzyku trwogi, przepełniającego Jego ludzki wymiar osoby (por. Hbr 5,7). Trzeba zdawać sobie sprawę, że to nie było przypadkowe, iż Pan Jezus sprawował Mszę Świętą nie po Zmartwychwstaniu, ale bezpośrednio przed wyjściem na Mękę. Gdyby uczynił to po Zmartwychwstaniu, to wówczas Jego słowa „To czyńcie na Moją pamiątkę” byłyby zrozumiałe tak, jak się to powszechnie rozumie: czyńcie to, aby przypomnieć – uobecnić Moją Mękę. A jednak Jezus tak nie uczynił. On słowa „To czyńcie na Moją pamiątkę” wypowiedział wówczas, gdy był w stanie trwogi oczekiwania na te dramatyczne Wydarzenia. Wypowiedział je zaś nie tylko jako nakaz dla uczniów, którzy mieli je w przyszłości wypowiadać, ale wypowiedział je jako swój własny akt konsekracji i objaśnienia tej czynności, którą w Wieczerniku dokonywał. Znaczenie słów Jezusa należy rozumieć głębiej: On czyni to jako ofiarę szczególnego rodzaju, jako ofiarę składaną w bardzo ściśle określonym celu, jako ofiarę znaną pod nazwą „ofiara pamięci” (po grecku: anamneza - por. 1Kor 11, „ofiara pamiątka”. Taki rodzaj ofiary Bóg już w Starym Przymierzu ustanowił dla Izraelitów (por. Lb 10,9-10) jako partner przymierza. Celem składania takiej „ofiary pamięci” było odniesienie zwycięstwa w walce: gdy Izrael zabijał i spalał na ołtarzu zwierzęta przed walką, to sprawował tę „ofiarę pamięci”, „ofiarę pamiątkę”, a Bóg jako jego obrońca, na mocy przymierza z Izraelem, pamiętał o Izraelu w czasie walki, zapewniał mu zwycięstwo i szczęśliwy powrót do miejsca, skąd wyruszył do walki. Jezus czyni tak samo, jak Izraelici przed walką: przed wyjściem do walki z Wieczernika składa „ofiarę pamięci”, „pamiątkę”, „anamnezę”, składa ją wychodząc na ostateczny bój z samozwańczym księciem tego świata, z diabłem. Składa tę ofiarę, aby Bóg pamiętał o Nim w czasie walki, a więc w czasie całej Jego drogi z Wieczernika po Golgotę i poprzez krainę śmierci, będącą do tego czasu pod władzą diabła. Jezusowa „pamiątka” ma taki sam cel, co każda starotestamentowa „pamiątka”, ale nie pod każdym względem jest z tamtymi ofiarami identyczna. Różnica w stosunku do ofiary Izraelitów jest jakościowa. Po pierwsze: Jezus składa ofiarę nie z zabitych i spalanych na ołtarzu zwierząt, ale z samego siebie. Po drugie: Jest oczywiste, że Izraelici składali jako „ofiarę pamiątki” zwierzę, które już zostało przez nich zabite. Jezus natomiast składa jako „ofiarę pamiątki” Tego, który – patrząc z punktu widzenia czasu historycznego – dopiero zostanie w najbliższej przyszłości zabity – na krzyżu na Golgocie. Dodajmy ponadto, że wprawdzie Jezus jako „ofiarę pamięci” składa Ojcu w Wieczerniku przede wszystkim ów akt definitywnego oddania życia na krzyżu na Golgocie, to jednak z aktem tym łączy i cały przeogromny trud kroczenia ku Śmierci. Jezus składa jako „ofiarę pamięci” Ojcu totalny trud wchodzenia w Otchłań, aby w niej zmierzyć się z diabłem i ostatecznie osobiście go pokonać. Świadczą o tym słowa Jezusa, precyzyjnie tłumaczone z języka greckiego, które brzmią tak: „To jest Ciało Moje za was wydające się”, „To jest Moja Krew, za was wylewająca się”. Czas teraźniejszy „wydające się” / „wylewająca się” wskazuje na to, iż owo „wydawanie się” na śmierć już się rozpoczęło w Wieczerniku i trwa aż do chwili definitywnego pokonania diabła w Otchłani. Po zapoznaniu się z pojęciem „ofiary pamiątki” jako ofiary przed walką zastanówmy się jeszcze, jakie okoliczności poprzedziły dzień, w którym Jezus przystąpił do sprawowania Ostatniej Wieczerzy czyli Mszy Świętej. Jezus uczynił to po zakończeniu etapu głoszenia nauki i potwierdzania jej licznymi cudami. Jak to za chwilę zostanie przedstawione, Jezus podporządkował swoje życie precyzyjnemu planowi, złożonemu z czterech kolejnych etapów, aby nadać mu tę samą strukturę, jaką Bóg nadał swojemu planowi walki z faraonem, planowi wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu, planowi złożonemu właśnie z czterech głównych etapów. Zanim omówimy etapy życia Jezusa, zauważmy na podstawie Ewangelii św. Łukasza (9,31) pewien mało dostrzegany, a istotny szczegół. Oto gdy Jezus podczas przemienienia na górze rozmawiał z Mojżeszem i Eliaszem, to mówił o „odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie”, przy czym słowo „odejście” w greckim oryginale brzmi „exodos”. To greckie słowo my zazwyczaj wymawiamy „exodus”, określając nim wyjście Izraelitów z Egiptu (por. Wj 19,1). Porównanie życia Jezusa do exodusu – czyli wyjścia – Izraelitów z Egiptu ma zatem głębokie podstawy biblijne. W życiu Jezusa należy zatem odkryć te cztery zasadnicze etapy Jego planu zbawienia, cztery elementy struktury, nadanej Jego życiu przez Niego samego. Pośród tych głównych etapów jednym jest i Ostatnia Wieczerza. A oto owe cztery etapy zbawczego planu Jezusa: nauczanie i cuda potwierdzające posłannictwo Jezusa,uczta paschalna czyli Ostatnia Wieczerza,wyjście z uczty i przejście poprzez Ogrójec, pojmanie, sąd u Annasza, Kajfasza, Piłata, drogę krzyżową na Golgotę, Śmierć na krzyżu i stąd zejście do Otchłani, przechodzenie przez Otchłań aż do poranka dnia trzeciego, licząc od dnia sprawowania uczty,wyjście Jezusa z Otchłani rankiem trzeciego dnia na drugi brzeg życia, czyli Zmartwychwstanie, a po czterdziestu dniach Wniebowstąpienie i po kolejnych dziesięciu dniach Zesłanie Ducha Świętego. Okazuje się, że cztery etapy życia Jezusa są analogiczne do czterech etapów planu, jakiemu Bóg podporządkował wyprowadzenie Izraelitów z niewoli w Egipcie, a mianowicie: cuda (zwane plagami egipskimi) potwierdzające przyjście Boga z pomocą dla Izraela w niewoli, uczta paschalna z baranka w Egipcie, wyjście z uczty w Egipcie i przejście aż do Morza Czerwonego i stąd zejście do Otchłani wód, przejście przez tę Otchłań, wyjście Izraelitów z Otchłani wód rankiem trzeciego dnia od uczty w Egipcie, wyjście na drugi brzeg życia, w wolności od faraona. Z przedstawionego zestawienia etapów życia Jezusa z etapami wyjścia całego Izraela z Egiptu widać, że – ujmując powyższe wyliczenie w skrócie – kolejność jest taka: nauczanie potwierdzane cudami,uczta,przejście przez Otchłań,nowe życie po przejściu Otchłani. W obu przypadkach uczta poprzedziła przejście przez Otchłań, a ponadto wyjście z Otchłani nastąpiło identycznie w poranek dnia trzeciego od momentu sprawowania uczty. Różnica tkwi jedynie w doniosłości wyliczonych tu elementów. I tak odnośnie uczty: Izraelici spożywali Paschę, czyli pieczonego baranka, Apostołowie zaś, a z nimi i my, spożywamy Paschę, czyli Jezusa, o czym wzmiankuje św. Paweł: „Chrystus bowiem został złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1Kor 5,7). Podobnie odnośnie przejścia: Jezus przeszedł przez Otchłań-Śmierć, czyli przez krainę umarłych, natomiast Izraelici przeszli przez Otchłań Morza Czerwonego, czyli pomiędzy wodami morskimi. Warto jednakże wiedzieć, że w obu przypadkach Pismo Święte stosuje termin „Otchłań” [3], przez co Duch Święty jako Boski Autor całego Pisma Świętego podpowiada nam zauważoną tu analogię. Co do nowego życia: Izraelici po przejściu Otchłani wód weszli do nowego życia, życia w wolności od faraona, ale życia doczesnego. Jezus wchodzi do nowego życia, ale zupełnie nowego życia, bo życia wiecznego, które otrzymuje od Ojca w akcie Zmartwychwstania. Wraz z Nim do tegoż życia wchodzą i nakarmieni Jego Sakramentem Apostołowie zgromadzeni w Wieczerniku i my wszyscy, którzy uczestniczymy z nimi w tej samej Eucharystii. Ponadto tak jak Izraelici po 40 latach wędrówki weszli do Ziemi Obiecanej, tak Jezus po 40 dniach wstąpił definitywnie do życia wiecznego w niebie, gdzie przebywa jako Wcielony Bóg w jedności z Bogiem Ojcem i Bogiem Duchem Świętym. A i my dzięki uczestnictwu w Eucharystii, a szczególnie w Komunii Świętej, tam ostatecznie wstąpimy po zakończeniu życia doczesnego. Wracając w rozważaniach do Eucharystii pierwszych chrześcijan: oni nigdy nie urządzali po niej spotkań towarzyskich, lecz do rana trwali na modlitwie (por. Dz 20,7-12). Przejęli zaś to ze zwyczajów związanych z żydowską ucztą paschalną, po której według przepisów nie wolno ani jeść, ani zabawiać się, a jedynie wolno i należy modlić się aż do rana, co też praktykują do dziś najbardziej pobożni Żydzi. Pamiętajmy, że Pan Jezus był Żydem i On właśnie żydowską paschalną ucztę przekształcił w Eucharystię (por. Łk 22,15), a ponadto wszyscy obecni w Wieczerniku Apostołowie byli także Żydami, którzy dotąd wiernie sprawowali coroczną Paschę. To na nich Jezus złożył obowiązek przekazania rodzącemu się Kościołowi wszystkich wymogów, związanych z Jego Nową Paschą, zbudowaną na Passze żydowskiej. Stąd i zwyczaje związane z Paschą żydowską przeszły od początku do Eucharystii – do Paschy Nowego Testamentu. Dlaczego pobożni Żydzi do rana modlą się po uczcie paschalnej Starego Przymierza, stanowiąc dla chrześcijan mimowolnie wzór modlitewnego trwania po uczcie paschalnej Nowego Przymierza? Oni wiedzą, że wprawdzie uczta paschalna daje im udział w przejściu wraz z ich Ojcami przez Morze Czerwone [4], jednakże trwają na modlitwie aż do świtu, bo – jak relacjonuje Księga Wyjścia 14,24-31 – o świcie Bóg zatrzymał koła rydwanów wojska egipskiego i ostatecznie pogrążył je w morskiej otchłani. O świcie Ojcowie wyszli na drugi brzeg morski, aby tam Bogu śpiewać wspaniały hymn, aby tam niejako eksplodować pełnią radości ze zmartwychwstania do nowego życia w wolności! Żydzi wiedzą, że gdy po zakończeniu uczty paschalnej modlą się aż do świtania, to naprawdę uczestniczą w owym exodusie / wyjściu Ojców z Egiptu, w ich trzydniowym marszu aż do Morza Czerwonego, zwieńczonym cudownym przejściem przez morskie głębiny. Wiedzą, że uczestniczą w tym cudzie, którego Bóg dokonał dla nich, aby obdarzyć ich pełnym zwycięstwem nad wrogimi Egipcjanami. Czy to tylko przypadek, że Jezus Chrystus właśnie o świcie dnia trzeciego - licząc od czasu spożywania Nowej Paschy – wyszedł z Otchłani? [5] Jezus z Otchłani Śmierci wyszedł po takim samym okresie czasu, jak Izraelici wyszli z Otchłani wód… Dzięki temu rozumiemy, dlaczego w czytaniach mszalnych Wielkiej Soboty dane nam jest słyszeć relację z Księgi Wyjścia o przejściu Izraelitów przez Morze Czerwone… Jest tak, ponieważ Wielka Sobota uobecnia czas przechodzenie Jezusa przez Otchłań, czas pomiędzy Jego Śmiercią i zstąpieniem do Otchłani w Wielki Piątek a Zmartwychwstaniem w Wielkanocną Niedzielę. Jest tak, ponieważ przejście Jezusa przez Otchłań jest typicznie zapowiedziane przez przejście Izraela przez inną Otchłań – przez Otchłań wód morskich. Warto odnośnie wyjścia z Egiptu zauważyć, że Bóg dwukrotnie dokonał zabicia wrogów Izraela: najpierw zabił wszystkich pierworodnych Egiptu, a uczynił to dokładnie w środku nocy i to dokładnie wtedy, gdy Izraelici spożywali ucztę paschalną. Drugi raz dokonał tego w środku wód morskich, nad ranem trzeciego dnia od tamtego pierwszego wydarzenia: zabił faraona i całe jego wyborowe wojsko: nie ocalał z nich ani jeden! To nie jest przypadek, że Pan Jezus sprawował ucztę Nowej Paschy przed wyruszeniem ku Golgocie i Otchłani Śmierci: Jezus najpierw w czasie uczty eucharystycznej uobecnił akt swojej śmierci, a następnie ten sam akt swojej śmierci, swojego wejścia w Otchłań, zrealizował na krzyżu na Golgocie. Dzięki temu Jezus w sposób iście Boski zrealizował dwukrotnie w czasie historycznym jeden akt śmierci, zrealizował w sposób przekraczający wszelkie ludzkie wyobrażenia to, co zapowiadały dwa oddzielne akty zabicia Egipcjan: pierwszy w czasie uczty, drugi w czasie przejścia przez morze. A zatem najpierw w Wieczerniku On – podobnie jak Bóg w Egipcie – sprawił, że w czasie uczty paschalnej dokonał się akt Śmierci Pierworodnego Syna, a dokonał się pod osłoną sakramentalnych znaków Chleba i Wina. Podobieństwo to odznacza się nieporównywalną głębią wobec wydarzenia w Egipcie, gdyż jest nie tyle aktem zabicia, co aktem przywołania z przyszłości tego, co dokona się na Krzyżu na Golgocie. Tym niemniej jest przez tamten akt zabicia pierworodnych synów Egiptu zapowiedziane typicznie. Następnie, po wyjściu z uczty w Wieczerniku, Jezus przeszedł aż do góry Golgoty i – podobnie jak Izraelici [6] wszedł w sferę śmierci. Zauważmy, że Izraelici przeszli pomiędzy potężnym wałem wód, a zatem przeszli jakby przez śmierć, przeszli dzięki Bożej mocy, dzięki temu, że Bóg w znakach słupa ognia i słupa obłoku [7] szedł z nimi. Jezus także zwycięsko przeszedł przez Otchłań, przez krainę umarłych, z której – jak mówi List do Hebrajczyków – Bóg wywiódł Go – „wywiódł spomiędzy zmarłych Wielkiego Pasterza owiec” (por. 13,20). Czy w tym przypadku Bóg wywiódł tylko samego Pasterza, bez owiec? Nie, nie tylko – w przejściu Jezusa-Pasterza przez Otchłań uczestniczą i Jego owce – wszyscy ci, którzy dzięki uczestnictwu w modlitwie po Mszy Świętej trwają z Nim w zjednoczeniu, wszyscy niosący w swoich wnętrznościach dwa sakramentalne znaki, jakże podobne w barwie do dwu znaków z Egiptu: znak białego Chleba, podobny do obłoku, znak czerwonego Wina, podobny do ognia. Uczestniczą oni w tym zwycięskim przejściu zatem nie tylko w czasie uczty eucharystycznej, ale i po jej zakończeniu – podobnie jak Izraelici po zakończeniu Paschy uczestniczą ze swymi Ojcami w przejściu przez Otchłań Morza Czerwonego, chociaż już w czasie samej uczty w tymże przejściu uczestniczyli. Na zasadzie biblijnej typologii, zbudowanej dzięki dostrzeżeniu podobieństw pomiędzy czterema etapami exodusu (wyjścia) Jezusa z tego świata a czterema etapami exodusu (wyjścia) Izraela należy wnioskować: tak jak Żydzi modlący się po zakończeniu uczty paschalnej aż do rana uczestniczą w definitywnym rozgromieniu wrogich potęg, zapewniając sobie Boże błogosławieństwo w życiu, tak samo i chrześcijanie będą obdarowani definitywnym zwycięstwem nad wrogimi mocami, jeśli będą trwać na modlitwie nie tylko w czasie uczty Nowej Paschy, ale i po jej zakończeniu. Przed nami już za chwilę otworzą się drzwi Wieczernika. Już za moment staniemy obok Niepokalanej Maryi, aby pod Jej Macierzyńską opieką wejść w przestrzeń i czas sprzed dwu tysięcy lat, aby zasiąść do uczty Nowej Paschy przy Chrystusie, aby zasiąść pośród Jego Apostołów. Mamy świadomość, że Jezus właśnie zakończył pierwszy etap swojego planu życia i rozpoczyna etap drugi – On teraz będzie sprawował „Ofiarę pamiątkę”, ofiarę przed śmiertelną walką z diabłem, nieprzejednanym wrogiem Boga i ludzi. Już za kilkadziesiąt minut my, Wspólnota Nieustającego Różańca, posileni Ciałem i Krwią Syna Bożego w czasie Mszy Świętej, będziemy obdarowani łaską trwania w sakramentalnym zjednoczeniu z Jezusem na modlitwie, aby wraz z Nim wziąć pełny udział w definitywnym rozgromieniu potęg piekielnych, jakiego On, Syn Boga i Syn Maryi, dokonuje właśnie w tym czasie łaski. Niech Niepokalana Maryja będzie nam w tym zjednoczeniu wzorem i orędowniczką u Boga. Amen!
Chrześcijanie są największą grupą religijną na świecie, liczącą 2,2 mld wiernych i stanowiącą 32 proc. światowej populacji - wynika z raportu waszyngtońskiego Pew Research Center na Pierwsi chrześcijanie Grupa chrześcijan imponuje wiernością swoim ideałom wymagającym wyrzeczeń, narzucającym pewne rygory. Jej członków jednoczy wspólnota przekonań opartych na wierze w jednego Boga. Porwani mocą Chrystusowej nauki i ofiary chcą służyć swojemu Bogu i żyć wedle nakazów, do przestrzegania których czują się zobowiązani. Rzesza wyznawców nowej religii jest obiektem fałszywych pomówień. Chrześcijanie muszą się spotykać potajemnie, by wypełniać religijne obowiązki, modlić się i słuchać Słowa Bożego. Grupę pierwszych wyznawców Chrystusa stanowi przede wszystkim uboga ludność Zatybrza i niewolnicy. Do nich dołączyli niektórzy Rzymianie wysokiego urodzenia (Aulus, Pomponia). Cechuje ich prostota, ład moralny, staranie o dobro innych, szacunek dla bliźnich i dla życia ludzkiego. W obawie o swoje bezpieczeństwo kryli się ze swoimi praktykami religijnymi, a to z kolei wywoływało atmosferę tajemniczości i poczucie zagrożenia z ich strony u Rzymian. Posądzano ich o knucie zdrady i złe zamiary. Pierwszoplanową przedstawicielką chrześcijan jest w powieści Sienkiewicza Ligia. Jest uosobieniem delikatności, skromności taktu. Jako córka króla Ligów i panna niezwykłej urody nie ulega pysze, nie stara się wykorzystywać tego, że jest obiektem powszechnego podziwu i westchnień zakochanego Winicjusza. Odrzuca jego zaloty wbrew zdrowemu rozsądkowi (pobyt w domu Winicjusza byłby dla niej – wedle zwyczajów rzymskich – nobilitujący), ale w zgodzie z własnym sumieniem i poczuciem godności. Ligia jest wywiezioną do Rzymu zakładniczką. Oderwana od rodziny i swojego plemienia trafia do domu Plaucjusza i tam, traktowana jak córka, otrzymuje staranne wychowanie. Opieka Pomponii Grecyny i atmosfera domu sprawiają, że dziewczyna chłonie naukę Chrystusa i zostaje Jego żarliwą wyznawczynią. Otacza miłością i szacunkiem swoich przybranych rodziców, cierpi, kiedy na rozkaz cezara musi się z nimi rozstać i postępuje tak, by nie stać się przyczyną ich zguby. Wdzięczna jest im za wychowanie i opiekę, a przede wszystkim – za wprowadzenie jej do grona wyznawców nowej, dającej nadzieję, religii. Ligię cechuje uroda postaci, ale w parze z nią idzie piękno wewnętrzne, duchowe: czystość, skromność, zdolność do ofiary, pokora. Jej prosta, ale silna wiara ma pierwszorzędny udział w przemianie Winicjusza. Dzięki takiej postawie dziewczyny jego miłość, powierzchowna i utożsamiana z pożądaniem, przeradza się w prawdziwe, głębokie uczucie uszlachetniające i gruntownie odmieniające dotychczasowe spojrzenie na świat. Chociaż Ligia stoi w centrum zdarzeń, sama – bierna i cicha – jest osobą skromną i pełną pokory. Jej postawa wynika z przekonania, że życie dla Chrystusa wymaga od niej takich właśnie decyzji. Zgoda na umieszczenie jej w domu Winicjusza byłaby równoznaczna z przekreśleniem zasad, według których postanowiła żyć. Wytrwałość Ligii w wierze i życie według przyjętych zasad moralnych wbrew wszelkim okolicznościom czyni z niej bohaterkę silną i heroiczną, mimo fizycznej kruchości. Sympatię czytelników Quo vadis wzbudza naiwny osiłek, Ursus opiekun Ligii pochodzący z jej plemienia. Jego wiara ciągle narażana jest na próby. Ursus rozumie, jak powinien traktować innych ludzi (Nie zabijaj!), ale jego siła częstokroć wyprzedza refleksję natury moralnej. Zdarza się, że zabija, chociaż potem tego żałuje i ma wyrzuty sumienia. Jest prostoduszny, naiwny, skłonny do płaczu (żal za grzechy po zabójstwie Krotona). Pojmuje nową religię na sposób dziecięcy, pamięta o modlitwie i pragnie męczeńskiej śmierci, chociaż nie czuje się jej godny. Ursus cechuje się wielką opiekuńczością w stosunku do swojej pani. Narażając życie, wynosi Ligię z wyuzdanej uczty u Nerona, porywa, by nie dostała się w ręce Winicjusza, zmaga się z turem na arenie, żeby ocalić ją od śmierci. Towarzyszy jej na każdym kroku, służy pomocą i stara się chronić za wszelką cenę. Zamierza podjąć pracę apostolską na rzecz swojego plemienia, które nie zna jeszcze Chrystusa. Chociaż intelektualnie Ursus pozostaje znacznie w tyle za innymi postaciami, zachwyca swoją szczerością, prawdomównością, czystością intencji, dbałością o Ligię i niezłomnością wiary. Postacią, która wciela w życie ideę chrystianizmu, jest Glaukus (Glaukos, Glauk). Chociaż pamięta krzywdy doznane od Chilona, dwukrotnie mu przebacza. Obraz miłosiernego Glauka żywej pochodni – konającego w straszliwych męczarniach odmienia zatwardziałe serce kata. Chilon, doznawszy wstrząsu, zmienia się w odważnego obrońcę mordowanych chrześcijan i przyjmuje chrzest. Tego cudu dokonuje gest przebaczenia, jakim obdarza go umierający Glauk. Wśród chrześcijan ważną funkcję pełnią dwaj Apostołowie, świadkowie działalności Boga-Człowieka na Ziemi. Nauczają o Chrystusie, mówią o powinnościach Jego wyznawców, giną w obronie wiary. Na kartach Quo vadis poznajemy przede wszystkim Piotra. Przybywa on do Rzymu, by nauczać. Gromadzi wokół siebie tłumy, które potrafi porywać i „hipnotyzować” głoszonymi przez siebie treściami. Udziela sakramentów świętych, błogosławi lud, przypomina o nauce Chrystusa. Jako Jego następca w godzinie śmierci udziela błogosławieństwa Urbi et orbi (Miastu i światu), otaczając nim całą Ziemię i zapowiadając tym samym zwycięstwo nowej religii na wszystkich kontynentach.
Pierwsi chrześcijanie. Religia chrześcijańska wywodzi się z nauk Jezusa Chrystusa pochodzącego z Galilei w Palestynie. W I w. p.n.e. państwo to trafiło pod władzę Rzymian. Dominującym wyznaniem była tam religia żydowska.
Jednych na filmach o Jezusie Chrystusie bolą zęby z powodu wylewającej się z ekranu cukierkowatości, z kolei inni nosili koszulki z Robertem Powellem zakochani w jego chrystusowym wizerunku. Kino chętnie sięgało do ewangelii, nie zawsze radząc sobie z materią, o której chciało mówić. Były jednak filmy wybitne, które przeszły do historii kina. Żywot i męka Jezusa Chrystusa, reż. Ferdinand Zecca i Lucien Nonguet (1902-1905) Ten francuski niemy film uważany jest za jeden z pierwszych opowiadających o życiu Jezusa Chrystusa. W 44 minutach zawarte są najważniejsze wydarzenia z ewangelii od momentu zwiastowania aż po wniebowstąpienie. Choć w produkcji widoczny jest znak czasu, to fanów kina do dziś wzruszać mogą niecodzienne "efekty specjalne". Rozkoszować się możemy pojawiającymi się i znikającymi aniołami, Jezusem chodzącym po wodzie czy wstępującym do nieba. Ze względu na walory artystyczne i tematykę, film znalazł się na watykańskiej liście najbardziej znaczących filmów w dziejach kina. Choć z perspektywy współczesnego widza może być zbyt anachroniczny i przez to nużący, dla koneserów "pereł z lamusa" winien być nie lada gratką. From the Manger to the Cross, reż. Sidney Olcott (1912) To, że Amerykanie mają tendencję do pokazywania, że są najlepsi wiadomo od dawna. Tak jest też w przypadku tego filmu, który przez niektórych historyków kina uważany jest za pierwszą próbę przeniesienia życia Jezusa na ekran. Wystarczającym powodem do takiej opinii jest fakt, że trwa niewiele ponad godzinę. Jest to rzecz jasna produkcja niema. Wprowadzeniem do poszczególnych scen są plansze z fragmentami ewangelii. Budżet filmu wynosił, przeliczając na współczesną wartość dolara, około 2 mln $. Dochód jaki przyniósł producentom szacuje się na blisko 50 mln. Choć w mojej opinii jest to produkcja słabsza od powstałego dekadę wcześniej filmu francuskiego, ma ona swoich wiernych fanów. Dość powiedzieć, że jeszcze długo po II wojnie światowej "From the Manger to the Cross" pokazywany był jako sztandarowa filmowa opowieść o Chrystusie. The King of Kings, reż. Cecil B. DeMille (1927) Cecil DeMille wszedł do historii kina jako reżyser monumentalnego filmu "Dziesięcioro przykazań". Zarówno wersja z 1923 jak i jej remake z 1956 zachwycał rozmachem i - nowoczesnymi jak na tamte czasy - efektami specjalnymi. Do dziejów kinematografii weszła scena spektakularnego przejścia Żydów przez Morze Czerwone. Nie był to jedyny film biblijny DeMilla. W 1927 na ekrany kin weszła produkcja "The King of Kings" przedstawiająca ostatnie tygodnie życia Jezusa, jego śmierć i zmartwychwstanie. Nie jest to jednak produkcja będąca jedynie adaptacją zapisów ewangelicznych. Życie Jezusa i dramat jego ostatnich dni próbuje wpisać w fabularyzowaną opowieść stawiającą pytania o istotę zdrady i winy. Na głównych bohaterów wyrastają Judasz, Maria Magdalena i Kajfasz. Jezus staje się ofiarą rozgrywek politycznych i ludzkiej namiętności. Król królów, reż. Nicholas Ray (1961) Jednym z największych filmów o Chrystusie jest produkcja Nicholasa Raya "Król królów". Choć tytuł podobny jest do dzieła DeMilla, Ray podejmuje się próby przedstawienia całej działalności Jezusa - od jego narodzin do śmierci i zmartwychwstania. W opowieść wplątuje losy Heroda i jego rodziny, Piłata i Barabasza. Scenariusz, choć oparty na Nowym Testamencie, traktuje go jedynie jako fundament, rozwijając własną oryginalną narrację. W tym sensie niewątpliwie nawiązuje do filmu z 1927 roku. W rolę Jezusa wcielił się Jeffrey Hunter, a sposób jego gry zdobył uznanie krytyków. "Króla królów" wymienia się dziś jako jedną z lepszych adaptacji historii ewangelicznych. Zrealizowany jest z rozmachem i przepychem, typowym dla amerykańskiego kina w tamtym okresie. Geniuszem muzycznym popisał się twórca ścieżki dźwiękowej, kompozytor węgierskiego pochodzenia Miklós Rózsa, który wcześniej napisał muzykę do „Ben-Hura”, „El-Cida”, „Juliusza Cezara” i „Quo Vadis”. Ewangelia według świętego Mateusza (1964) Tym filmem rządziło od początku słowo „przekora". Pier Paolo Pasolini nakręcił go na przekór środowiskom katolickim oburzonym jego filmem „Twaróg”, w którym główny bohater - aktor - grający Jezusa w przedstawieniu pasyjnym, umiera na krzyżu...z powodu przejedzenia nieświeżym serem. Przekorna jest też obsada. Jezusa zagrał Enrique Irazoqui - komunista i kierowca ciężarówek, Maryję zaś matka reżysera. Przekornie odszedł od nadmiernego fabularyzowania dziejów Chrystusa, opierając się wyłącznie na kartach ewangelii św. Mateusza. Być może to właśnie spowodowało, że przekornie katoliccy konserwatyści znów piali z oburzenia, że dzieło czyni z Chrystusa rewolucjonistę i komunistę. Na przekór tym opiniom film podobał się papieżowi Pawłowi VI. W 1995 roku - oczywiście przekornie - trafił na listę filmów polecanych przez Watykan. Film z taką historią w istocie jest wart obejrzenia! Opowieść wszech czasów, reż. George Stevens (1965) Amerykanie kolejną próbę przedstawienia losów Jezusa Chrystusa podjęli w 1965 roku. Za kamerą stanął George Stevens, dwukrotny zdobywca Oskara za najlepszą reżyserię za filmy „Miejsce pod słońcem" i „Olbrzym”. W rolę Chrystusa wcielił się Max von Sydow, a w obsadzie znaleźli się także Telly Savalas i Chartlon Heston (ten sam, który zagrał rolę Mojżesza w filmie „Dziesięcioro przykazań”). Reżyser przeniósł nas do Palestyny cierpiącej pod rzymskim butem. Okrutny Piłat, niezrównoważony Herod Antypas i krzyże zdobiące palestyński krajobraz. Do takiego świata przychodzi Jezus. Wielu oczekuje do niego, że będzie przywódcą powstania antyrzymskiego, on jednak tych oczekiwań nie spełnia. Piłat i inni, reż. Andrzej Wajda (1972) Polskie kino również ma pewien wkład w filmowe interpretacje Nowego Testamentu. W 1972 roku w niemieckiej telewizji ukazał się film „Piłat i inni” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Opowieść oparta na wątku z „Mistrza i Małgorzaty” przenosi wydarzenia sprzed 2000 lat do świata współczesnego. Jezus idzie na Golgotę uliczkami Berlina, a Judasz zdradza Chrystusa przez telefon. Proces Mesjasza oglądamy z perspektywy prokuratora Judei zaciekawionego dziwakiem, którego przyszło mu skazywać. Choć film luźno opiera się na ewangeliach stawia poważne pytania o aktualność i uniwersalność ich przekazów. Jesus Christ Superstar, reż. Norman Jewison (1973) Rock-opera Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a, w 1973 roku - zaledwie po 3 latach po swoim powstaniu - doczekała się wersji kinowej. Była ona na tyle dobra, że czasem wydaje się, że najpierw powstał film, a dopiero po nich opera. W filmie, razem z grupą młodych ludzi, przynosimy się na pustynie, aby brać udział w przygotowaniach do wystawienia musicalu o Chrystusie. Bohaterami wstrząsają namiętności pokolenia hippisów. Jezus czuje się samotnikiem, którego nikt nie rozumie. Ma obok siebie Marię Magdalenę, która nie wie czy uczucie, którym go darzy nazwać ma miłością do mężczyzny, czy uwielbieniem dla Mistrza. W to wszystko wplątuje się Judasz (grany przez czarnoskórego Farida Daliego), dla którego Chrystus jest zwyczajnym oszustem. Jezus z Nazaretu, reż. Franco Zeffirelli (1977) Po emisji tego serialu powstał wśród teologów poważny problem - czy to Robert Powell ma twarz Jezusa Chrystusa, czy może Jezus Chrystus miał twarz Roberta Powella. Wielu chrześcijan nosić miało później koszulki z Mesjaszem dziwnie przypominającym brytyjskiego aktora. Nie mogło być zresztą inaczej. Powell stworzył kreację idealną. On nie tylko grał Chrystusa, wręcz stał się nim w stu procentach odpowiadając wyobrażeniom widzów. O dziwo nie w tej roli widział go na początku Zeffirelli. Jezusa zagrać miał Al Pacino albo Dustin Hoffman. Powell zagrać miał Judasza. Na szczęście stało się inaczej. Między innymi dzięki obsadzie dostaliśmy film absolutnie doskonały, najpełniej oddający ewangeliczny klimat. Jezus jest typowym bohaterem z filmów włoskiego reżysera - z jednej strony bardzo ludzki, z drugiej tajemniczy. Tak samo odbierają go jego uczniowie, których tak samo fascynuje jak przeraża. „Jezus z Nazaretu” to ponad 6 godzin wielkiej filmowej uczty podsycanej genialną muzyką Maurica Jarre. Żywot Briana, reż. Terry Jones (1977) Na wstępie należy powiedzieć, że nie jest to film o Jezusie, choć oparty jest na biblijnym koncepcie i może być uznawany za swoistą parodię filmów o tematyce biblijnej. Jest wręcz odtrutką na falę produkcji o tematyce ewangelicznej jaka zalała kino w latach 70. Film brytyjskiej grupy Monty Pythona opowiada o młodym galilejczyku Brianie, który omyłkowo zostaje uznany za Mesjasza. Oczywiście to tylko pretekst dla angielskich komików, którzy szydzą z konformizmu, nacjonalizmów i radykalizmu wszelkiej maści. Oczywiście produkcja spotkała się z oskarżeniami o bluźnierstwo i wyśmiewanie historii zbawienia. Zakazano jego emisji w Niemczech. Ostatnie kuszenie Chrystusa, reż Martin Scorsese (1988) To jeden z najbardziej kontrowersyjnych, szokujących i znienawidzonych filmów w historii kina. Oparty na powieści Nikosa Kazantzakisa, przedstawia Chrystusa jako normalnego człowieka, wstrząsanego schizofrenią, strachem, żądzami seksualnymi, bojącego się śmierci i samotności. Film Scorsese przedstawił do bólu ludzki wymiar Jezusa, co siłą rzeczy w wielu środowiskach mogło się nie podobać. Tym niemniej trudno kwestionować wartość filmu. Choć znalazł się na liście najbardziej antykatolickich filmów w dziejach i objęty powszechną anatemą, coraz częściej zaczyna się dostrzegać jego wartość. Pasja, reż. Mel Gibson (2004) W 2004 roku na ekrany kin wszedł film Mela Gibsona „Pasja”. Od początku wzbudzał kontrowersje. Krytycy zarzucali mu okrucieństwo i antysemityzm. Ten drugi zarzut wiązał się z wypowiedziami reżysera, których niewątpliwie nie można nazwać wyrazami sympatii dla Żydów. Ten pierwszy jest uzasadniony. Produkcja kapie krwią i naturalizmem. Niektórzy drwili wręcz, że bycie Mesjaszem nie uprawniało do posiadania tak kolosalnej ilości krwi. Film oparty jest zarówno na Nowym Testamencie jak i wizjach Anny Katarzyny Emmerich. Ciekawostką jest użycie w nim oryginalnych języków - łaciny i aramejskiego. Użycie łaciny spotkało się jednak z krytyką historyków, którzy twierdzili, że rzymscy żołnierze w tamtym regionie mówili raczej greką. Artykuł zatytułowany "Chrystus na ekranie" autorstwa Sławomira Adamkiewicza został opublikowany na licencji CC BY-SA
Symbole pierwszych chrześcijan Napisano 13 grudnia, 2019 13 grudnia, 2019 Autor: pierwsichrzescijanie W III wiek , Obrazy Dodaj komentarz nasze sygnety niech posiadają gołębicę lub rybę czy łódź () lub kotwicę Klemens Aleksandryjski, "Pedagog" III, 11, przed 215 r. n.e.
Chrześcijaństwo zrodziło się z judaizmu i pozostaje w nim mocno zakorzenione. Jan Paweł II w przemówieniu wygłoszonym w rzymskiej synagodze 13 kwietnia 1986 roku nazwał żydów naszymi "starszymi braćmi w wierze". Z tego też powodu uznał, że relacje z judaizmem są dla chrześcijaństwa sprawą wewnętrzną, a nie międzyreligijną. "Religia żydowska nie jest dla naszej religii rzeczywistością zewnętrzną, lecz czymś wewnętrznym"- mówił Papież. Inicjatywa Boga Zarówno w judaizmie, jak i w chrześcijaństwie w relacji między Bogiem a człowiekiem inicjatywa zawsze należy do Boga. To podstawowy duchowy rys charakterystyczny dla "judeochrześcijaństwa". Bóg jest tym, który szuka człowieka, pragnie nawiązywać z nim coraz bliższą, wręcz intymną relację. Tak było od samego początku - w przypadku Abrahama, Jakuba, Mojżesza, proroków i całego zgromadzenia Izraela. Z sytuacją odwrotną spotykamy się w przypadku religijności pogańskiej, gdzie inicjatywę ma człowiek. Kierując się swoim ego, własnym interesem, pragnieniami i umysłem, zwraca się ku bogom, by zyskać ich przychylność dla siebie i własnych planów. Jego działanie opiera się jednak na lęku i swoistej niewoli, w przeciwieństwie do żydowskiego i chrześcijańskiego doświadczenia wiary w Boga z owej niewoli wyzwalającego. Żyd i chrześcijanin, którego szuka Bóg i który w spotkaniu z Nim doznaje wyzwolenia, staje się człowiekiem wolnym. Zgodnie ze słowami: "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus" (Ga 5, 1). Mamy tu też do czynienia z innym rodzajem wolności, bliższym liberalnemu sposobowi jej pojmowania. W obu omawianych religiach człowiek pozostaje wolny w tym sensie, że może odpowiadać Bogu "nie", odwracając się od Jego propozycji. Na tym polega owa niezmierzona miłość Boga do człowieka, że akceptuje go, gdy odrzuca boską inicjatywę lub gdy się z nią zmaga, idąc w życiu krętymi ścieżkami. Bóg zatem pozostawia człowieka w pełnej niezależności, by mógł nieustannie dokonywać wyborów samodzielnie i bez żadnego przymusu. Istota rzeczy polega bowiem na osobistym, egzystencjalnym doświadczaniu skutków własnych wyborów między tym, co dobre dla mnie wedle moich wyobrażeń, przekonań i umysłu, a tym, co dobre według zamysłu Boga Jedność ciała i ducha Kolejną właściwością wspólną dla judaizmu i chrześcijaństwa jest jedność ciała i ducha. Tradycja żydowska (choć niecała), a w jeszcze większym stopniu tradycja chrześcijańska pełne są zmagań z próbami rozdzielania tych dwóch wymiarów ludzkiej egzystencji. Kultura grecka mówiła o dwoistości ludzkiej natury i rozdzieleniu duszy od ciała. Według Platona ciało stanowi więzienie dla duszy i człowiek winien uwolnić się od tej niewoli. Pewne skutki owej pogardy dla ciała pojawiają się w późniejszym średniowieczu. W okresie renesansu i baroku widoczne jest natomiast odreagowanie wobec tej skrajności. Nierzadko mamy wówczas do czynienia z przesadnym kultem cielesności. Nurt ten pozostaje obecny także w dzisiejszej cywilizacji euroamerykańskiej. Na przestrzeni wieków pokusy herezji w tej kwestii wciąż powracają. Heschel uważa, że "nie istnieje konflikt między Bogiem a człowiekiem, nie ma wrogości między duchem a ciałem, nie wbito klina między to, co święte, a to, co świeckie. Człowiek nie istnieje z dala od Boga. To, co ludzkie, jest linią graniczną tego, co boskie". Nauka chrześcijańska o jedności tego, co duchowe, i tego, co cielesne, pozostaje mocno zakorzeniona w dorobku myśli żydowskiej. Według niej ciało jako stworzone przez Boga - a wszystko, co On stworzył, było dobre (por. Rdz 1, 1-31) - stanowi niezwykle istotny składnik ludzkiej natury. Stąd należny ciału szacunek. W Księdze Hioba czytamy: "Ciałem swym Boga zobaczę, (…) moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty" (Hi 19, 26-27). Jak pisze Byron L. Sherwin, uczeń Heschela, "podczas gdy we wcześniejszej średniowiecznej myśli żydowskiej samopoznanie, jako drogę do poznania Boga i świata, odnoszono przede wszystkim do duszy ludzkiej, to później właśnie ludzkie ciało stało się narzędziem nie tylko samopoznania, lecz i poznania Boga oraz stworzenia". Delfickiej maksymy »Poznaj samego siebie« nie ograniczano już wyłącznie do poznania duszy, lecz odnoszono ją i do poznania ciała" - pisze z kolei inny żydowski filozof Alexander Altmann. Talmud zaleca kontemplację ciała jako sposób poznania mądrości Najwyższego. Święty uczynek, czyli micwa - rzecz fundamentalna dla żydowskiego życia - nie jest możliwy bez udziału ludzkiego ciała. Owszem, między ciałem i duchem istnieje poważne napięcie wewnętrzne, można je jednak pokonać właśnie przez święty uczynek. Spuściznę judaizmu przejęło chrześcijaństwo, które bardzo mocno uwypukla jedność ciała i duszy, podkreślając poszanowanie dla ludzkiego ciała, także lub przede wszystkim w wymiarze płciowym. Jedność ta została mocno zaakcentowana przez fakt Wcielenia Syna Bożego i Jego zmartwychwstanie. Słowo źródłem życia Cechą odróżniającą duchowość judaizmu i chrześcijaństwa od innych typów duchowości jest także sposób rozumienia pojęcia "słowo". Istnieje zasadnicza różnica między interpretowaniem "słowa" w kulturze europejskiej, zdominowanej przez mentalność grecko-rzymską, a jego treścią w kulturze Bliskiego Wschodu, zwłaszcza zaś w mentalności ukształtowanej przez Biblię hebrajską i judaizm. W Europie "słowo" pozostaje bliskie znaczeniowo "pojęciu", a nawet "idei". Należy zatem do sfery myśli, filozofii, teorii, co oznacza, że jego autorem jest człowiek. W kulturze grecko-rzymskiej "słowo" to w istocie twór ludzkiego intelektu. Natomiast dla żydów, zarówno w tradycji biblijnej, jak i rabinicznej, "słowo" oznacza konkretny fakt historyczny, realne wydarzenie, które obiektywnie miało miejsce. Ponieważ nad historią panuje Bóg i On stwarza "słowo" - czyli wydarzenie - ono zawsze jest Jego autorstwa. Cała historia pozostaje w Jego ręku i nic nie dzieje się bez Jego wiedzy, co więcej - bez Jego przyzwolenia. Dlatego św. Jan mówi, że "na początku było Słowo" (J 1, 1), zaś w Księdze Rodzaju czytamy, że gdy tylko Bóg wypowiadał słowo, to natychmiast stawało się ono rzeczywistością: pojawiły się wody, ląd, zwierzęta, rośliny i ludzie. Takie było historyczne doświadczenie Izraelitów. Podobnie rzecz się ma z Dziesięcioma Słowami, czyli Dekalogiem. Ich autorem i dawcą jest Bóg. Żydzi doświadczali, że jeśli żyją w sposób, jaki przekazał im od Boga Mojżesz, są zadowoleni i umierają "syci dni" na podobieństwo Abrahama. Człowiek nie byłby w stanie wymyślić Dekalogu ani całej Tory, gdyż jego natura skłania do innej etyki i hierarchii wartości. Skoro jednak człowiek został stworzony na podobieństwo Boga - i jest w nim jakoś odbity obraz Stwórcy - to stopniowe objawianie mu jego pochodzenia nakłada nań, jak mówi Talmud, pewne zadanie. Zadaniem tym staje się wypełnianie Dekalogu, Tory. Tora została oddana w ręce człowieka. Teraz możemy lepiej rozumieć, co oznacza stwierdzenie, że Jezus Chrystus jest słowem Boga, które Pan daje człowiekowi, by ten w swej wolności mógł zrobić z Nim, co chce: zabić, oddalić i być nieszczęśliwym lub przyjąć, by nim żyć i być szczęśliwym. W tej przestrzeni zawiera się miłość Boga do ludzi. Owszem, Bóg, widząc ich bezsilność w czynieniu dobra, w wypełnianiu Tory, sam wypełnia - jak uczynił w przymierzu zawartym z Abrahamem - swą obietnicę. Przeprowadza Jezusa przez śmierć i daje Mu życie. Co więcej - pozwala poznać, że Jezus Chrystus ma tego samego Ducha zwycięstwa nad śmiercią i może udzielać Go konkretnym stworzonym osobom, czyniąc swój Kościół. Na tym bowiem polega istota Kościoła, wszystkie inne jego cechy czy zadania są wtórne. Słowo Boga to nie jedynie Biblia, Pierwszy Testament i Drugi Testament. Jest ono czymś nieskończenie większym. Daje się poznać we wszelkim "ciele", "wcieleniu", w tym wszystkim, co jest sposobem objawiania się Boga na ziemi. A zatem oprócz Biblii mentalność oraz życie żydów i chrześcijan kształtują historia i Tradycja, które skądinąd przez to samo życie są kształtowane. To oczywiste, że gdy z historii i teraźniejszości wyjmiemy Boga i Jezusa Chrystusa, przestaje ona być historią świętą, stając się zwykłym ciągiem faktów historycznych, które możemy interpretować na rozmaite sposoby zależnie od własnego światopoglądu. Biblia i Tradycja oraz ich egzegeza są lustrem, w którym każdy z nas może się przeglądać, by móc w świetle Boga spojrzeć na swoje życie, życie rodziny, społeczeństwa i świata. Nie ulega wątpliwości, że tę odnowioną świadomość istoty słowa Bożego - mocno obecną wśród pierwszych chrześcijan - Kościół katolicki odzyskiwał stopniowo, a wyraził ją w dziele Soboru Watykańskiego II. Szukanie coraz bliższej relacji z Jezusem Chrystusem musi oznaczać głębsze wejście w żydowskie korzenie chrześcijaństwa, w żydowski sposób postrzegania rzeczywistości i egzegezy Pisma. Pamięć jako drogowskaz Kolejnym wyróżnikiem religii Izraelitów - jakże istotnym - jest specyficzny sposób postrzegania zbawczych wydarzeń w ich własnej historii. Sposób ten można określić jako memoryzację i aktualizację. Mam na myśli zbiorową pamięć o interwencjach Boga w ich życiu społecznym. Postawa ta ma swoje zakorzenienie w Księdze Powtórzonego Prawa, przede wszystkim w słowach: "Gdy Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi, o której poprzysiągł przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, że da tobie miasta wielkie i bogate, których nie budowałeś, domy pełne wszelkich dóbr, których nie zbierałeś, (...) strzeż się, byś nie zapomniał o Panu, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli" (Pwt 6, 10-12). Nie chodzi tu o zwykłą pamięć. Każda bowiem żydowska proklamacja, zwłaszcza liturgiczna, a także modlitwa, oznacza aktualizację istotnych momentów przeszłości, w których Bóg interweniował w życie tego ludu, aby mógł On okazać swą moc w obecnych problemach osób i całej wspólnoty. Dlatego tak istotne jest przekazywanie wiary zrodzonej z tych wydarzeń z pokolenia na pokolenie: "Wpoisz je twoim synom" (Pwt 6, 7). Autor Księgi Powtórzonego Prawa ma na myśli przede wszystkim dwa najważniejsze wydarzenia, które ukształtowały wiarę i mentalność żydowską: wyjście z niewoli egipskiej oraz nadanie Prawa, Tory, na Synaju. Liturgiczne i modlitewne przywoływanie tamtych faktów nie ma na celu jedynie podtrzymywania pamięci w sensie obchodów ku czci, lecz przepowiadanie niezmiennej mocy Boga, który dziś nadal może wyprowadzać z kolejnych niewoli i prowadzić swój lud - indywidualnie i wspólnotowo - ku coraz pełniejszemu pojmowaniu i wypełnianiu Tory. Podobnie rzecz się ma z chrześcijanami, którzy mogą doświadczać aktualizacji zbawczych wydarzeń paschalnych Jezusa Chrystusa podczas każdej Eucharystii i co ważne, innych liturgii. Właśnie wówczas słowo ma szczególną moc, ponieważ Bóg działa w swym zgromadzeniu, Jezus zaś mówi, że jest obecny tam, gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Jego imię (por. Mt 18, 20). Nie chodzi tutaj o jakąś magię sprowadzającą obecność Boga przez sam fakt zebrania się ludzi, ale o to, że Izrael nazywany jest ludem słuchania. Fundamentalnym słowem dla żydów jest bowiem Szema - "słuchaj". Izrael jest ludem, który słucha Boga, ludem słuchania Jego słowa. Wiara bierze się ze słuchania, dlatego Jezus stwierdza: "Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!" (Mt 8, 8) oraz "Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je" (Mt 8, 21). Bóg mówi przez Proroka, że obrzydły Mu wszelkie nasze obchody, uroczystości, święta i liturgie, bo w gruncie rzeczy nie słuchamy, a jeśli słuchamy, to po to, by uznać konkretne słowo za przydatne dla innych ludzi (por. Iz 1, 14). Tym samym uznajemy, że Bóg nie ma mocy nad naszym życiem, co często maskujemy opinią, że przecież nie będzie On zajmował się takimi drobnostkami jak nasze sprawy codzienne. Dla żydów Tora to objawienie miłości Boga do nich. Nie jest ona prawem, doktryną, nakazem, lecz obietnicą pełni życia, miłości i jedności z Bogiem i ludźmi. Bóg mówi: "Jeśli będziesz Mnie szukał, to dam Ci się znaleźć i sam obietnice te będę wypełniał". Jezus z Nazaretu przedstawi się jako Ten, który jest realizacją Tory, ponieważ sam Bóg wypełnia podstawowy brak w człowieku: niemożność kochania nieprzyjaciela, czyli drugiego człowieka, który mnie rani, działa na moją niekorzyść, krzyżuje plany i wyobrażenia o życiu i ludziach. Krótko mówiąc, fakt, że Bóg stał się człowiekiem, oznacza, że spełnia obietnicę daną Abrahamowi, Izraelitom i wszystkim ludziom, że będą zbawieni, że życie ze wszystkimi "krzyżami", przeciwnościami, cierpieniami nie jest przekleństwem, lecz błogosławieństwem, za które będą Mu dziękować. Na pytanie, gdzie mieszka Bóg, żydzi odpowiadają: mieszka w błogosławieństwie. Nie w tym, o które ludzie proszą, gdy wołają: "Niech Bóg nam błogosławi", lecz w błogosławieństwie, jakie wychodzi z ich ust, gdy doświadczyli Jego obecności i miłości tam, gdzie spodziewali się zniszczenia i przekleństwa. To właśnie czynią żydzi podczas uczty paschalnej, gdy wznoszą kolejne kielichy błogosławieństwa, dziękując Bogu za to, czego dla nich do tej pory dokonał i jeszcze dokona, chociaż już przeszłe dzieła by wystarczyły. Dlatego - jak pisze przywoływany wcześniej Heschel - "Żydzi nie czuli się »narodem Księgi«. Nie uważali, że posiadają »Księgę«, tak jak nikt nie może uważać, że posiada życie. Księga, Tora, była ich istotą, tak samo jak oni, Żydzi, byli istotą Tory". Jezus Chrystus wszedł w ryt żydowski, błogosławiąc Boga Ojca za swą drogę paschalną, co na krzyżu objawiło się zgodą na Jego wolę. W ten sposób Jezus spełnia swą misję jako Słowo, stając się następnie przyczyną, dla której chrześcijanie mogą błogosławić Boga Izraela, Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba. Ludzie ochrzczeni bardzo często interpretują słowo Boga - a przede wszystkim samego Jezusa Chrystusa - w sposób przewrotny; obłaskawiamy je, próbujemy ich używać dla budowania swego ja, a nie Jego chwały. Z drugiej strony słowo nie zostawia nas z tą trudną i nieznośną świadomością naszej skażonej, głęboko egoistycznej natury, wobec której jesteśmy bezsilni, lecz daje nadzieję na miłość Boga, która nie tylko uzdrawia, lecz chce udzielić się każdemu osobiście za darmo. Stąd porównanie słowa Boga do miecza obosiecznego: boleśnie rozcina ropiejącą ranę, co jest konieczne dla dalszego procesu leczenia, a zarazem opatruje ją wraz z dobrym rokowaniem i darem skutecznej terapii (por. Hbr 4, 12). Tekst pochodzi z książki "Od lęku do nadziei" Prawdziwa polityka to dawać człowiekowi taką możliwość, by z jego serca znikło ostrze nienawiści skierowane ku drugiemu. Uczynić to może tylko Bóg. Nie można zrozumieć istoty chrześcijaństwa i Kościoła bez ponownego odkrycia żydowskich korzeni tej wiary. Dopiero powrót do źródeł i przyjęcie nowości Ewangelii umożliwia chrześcijanom pełnienie swej misji. Jan Grosfeld przygląda się specyfice chrześcijańskiej i żydowskiej koncepcji osoby i wspólnoty oraz bada ich wpływ na życie społeczne. Podkreśla konieczność realizacji i rozwoju dzieła Soboru Watykańskiego II oraz rolę czytelnego i autentycznego świadectwa.
Hellenic między kolonistami Wybrańczyk mam wśród pierwszych uczniów Jezusa co jest ciekawe, bo to pokazuje, że tylko to są ci koloniści Hebrajczycy wybrać to są uczniowie pochodzący to od nich wszyscy uważają, że wniesie do Żydów i nie ma jeszcze odejścia rozejścia się chrześcijaństwo i tego są i judaizmu, a więc, ale

Lista słów najlepiej pasujących do określenia "uczta religijna pierwszych chrześcijan":AGAPEWIECZERZANERONRYBAKOŚCIÓŁPASCHACHRYSTUSKALWINIZMOFIARADANIENAZARETPOGANINBIBLIAARTYKUŁORGIAOŁTARZTORABOGURODZICAPOSTEWANGELIK

TDfmFt. 400 413 477 471 322 416 461 408 225

uczta religijna pierwszych chrześcijan