Właśnie wyrzuciłam z domu przyjaciela (długie) hermina 29.08.03 Od pół roku jestem z facetem (nazwijmy go Piotrek) 30-letnim, który trzeciego
fot. Fotolia Dobrze wiedziałam, że Adrian ma dziewczynę. Sam mi się do tego przyznał. Nie mam zwyczaju budować swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu, więc chociaż bardzo mi się spodobał, obiecałam sobie, że będę się trzymać od niego z daleka. Ale serce nie sługa. Kiedy któregoś dnia zadzwonił i zaproponował spotkanie, nie wahałam się ani chwili. Umówiliśmy się na jedną randkę, potem drugą i trzecią. Po czwartej uznaliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Adrian nie od razu zerwał z tamtą dziewczyną Dla mnie było oczywiste, że jak się zaczyna nowy związek, to trzeba zakończyć stary. Ale dla mojego ukochanego – już nie do końca. – Monika jest bardzo wrażliwa. Boję się, że jak odejdę tak po prostu, z dnia na dzień, to wpadnie w depresję i nałyka się jakichś prochów – tłumaczył. – Co chcesz przez to powiedzieć? Do końca życia zamierzasz działać na dwa fronty? – zdenerwowałam się. – No pewnie, że nie. Ale muszę ją delikatnie przygotować do zerwania, spokojnie wytłumaczyć, że między nami koniec, a potem… pocieszyć ją jakoś. Nie mogę tak nagle przestać się z nią widywać. Chyba to rozumiesz, prawda? – dopytywał się. – W porządku, ale mam nadzieję, że to będą tylko przyjacielskie spotkania – odparłam, Nie podobała mi się ta cała sytuacja, lecz obawiałam się, że jeśli się postawię, to mój ukochany pomyśli, że mu nie ufam, i wróci do tamtej. Wtedy jeszcze nie byłam pewna jego uczuć. Musiałam tolerować ich spotkania, choć trzeba przyznać, że Adrian nie przesadzał z pocieszaniem Moniki. Nie gnał do niej po każdym telefonie, mimo że potrafiła wydzwaniać po kilka razy dziennie. Spotykał się z nią najwyżej raz w tygodniu. I zawsze mnie uprzedzał, że do niej jedzie. Teoretycznie więc nie miałam powodów do zazdrości… Ale oczywiście byłam zazdrosna. I to coraz bardziej. Żadna dziewczyna chyba nie lubi, gdy nad związkiem krąży widmo byłej. Zaciskałam jednak zęby i robiłam dobrą minę do złej gry. Liczyłam na to, że te wizyty wkrótce się skończą. Tymczasem minął miesiąc, potem drugi i trzeci – i nic się w tej kwestii nie zmieniało. Powoli traciłam cierpliwość. Obiecałam sobie, że przy najbliższej nadarzającej się okazji postawię Adrianowi ultimatum: albo ona, albo ja. Okazja trafiła się pół roku później Rodzice uznali, że jestem już wystarczająco samodzielna, żeby opuścić rodzinny dom. I podarowali mi mieszkanie, które odziedziczyli po babci. Byłam zachwycona. Spakowałam swoje rzeczy i natychmiast się tam przeprowadziłam. Adrian oczywiście chciał zamieszkać ze mną. – Możesz się wprowadzić choćby jutro. Ale pod jednym warunkiem: przestaniesz się widywać z Moniką. Miała już mnóstwo czasu, żeby otrząsnąć się po waszym rozstaniu – powiedziałam. – W porządku, kochanie, skończę to. I tak długo byłaś cierpliwa. Jestem ci za to bardzo wdzięczny – odparł. Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że Monika należy już do przeszłości i nigdy więcej o niej nie usłyszę. Zamieszkaliśmy razem. To była bardzo dobra decyzja. Okazało się, że świetnie się dogadujemy i uzupełniamy. Wiele par przeżywa kryzys, gdy przychodzi im zmierzyć się z szarą rzeczywistością i problemami dnia codziennego. Kłócą się o drobiazgi, wytykają sobie wady. Ale nie my. Nasza miłość rozkwitła. Kiedy więc Adrian poprosił mnie o rękę, zgodziłam się. Myślałam, że nic nie jest w stanie zmącić naszego szczęścia. Że tak jak zaplanowaliśmy, wiosną przyszłego roku weźmiemy ślub i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Jednak ostatnio stało się coś co sprawiło, że zwątpiłam w naszą bajkową przyszłość. Nigdy nie zapomnę tamtego letniego popołudnia Wyszłam z pracy w znakomitym humorze, bo szef napomknął, że dostanę awans. Do tego otrzymałam wiadomość od mamy, że jakaś para wycofała rezerwację sali, którą wymarzyłam sobie na wesele, i możemy wskoczyć na jej miejsce. Właśnie miałam wsiąść do samochodu, gdy jak spod ziemi wyrosła przede mną młoda dziewczyna. Trzymała za rękę na oko dwuletniego chłopczyka. – Masz na imię Iwona, prawda? – zapytała mnie znienacka. – Tak, a o co chodzi? – zdziwiłam się. – Jestem Monika. Na pewno o mnie słyszałaś. Byłam dziewczyną Adriana, zanim rozwaliłaś nasz związek – powiedziała, a ja zamarłam na chwilę, ale szybko się opanowałam. – Czego chcesz? – warknęłam – Podobno planujecie z Adrianem ślub… – zaczęła. – Owszem, ale tobie nic do tego – przerwałam jej rozeźlona. – Jasne, że nie. Ale to bardzo poważny krok, na całe życie. A ty chyba nie wiesz wszystkiego o swoim narzeczonym… – zawiesiła głos – Na przykład czego? – A tego, że ma dziecko. To jest Piotruś, jego syn – wypaliła, wskazując na chłopczyka stojącego obok. – Nie żartuj sobie – prychnęłam. – To wcale nie żart. Zobacz, tu jest akt urodzenia Piotrusia, z nazwiskiem Adriana… I oświadczenie, że będzie płacił na niego alimenty. Co miesiąc przelewa mi na konto pieniądze – wcisnęła mi do ręki dokumenty, a ja poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca. – Po co mi to pokazujesz? – Dla twojego dobra. Żebyś wiedziała, na czym stoisz. Adrian jest wprost zakochany w synku. Regularnie go odwiedza, bawi się z nim, czyta mu bajki… – zaczęła wyliczać. – No i bardzo dobrze – przerwałam jej. – To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Adrian jest wspaniałym, odpowiedzialnym człowiekiem i powinnam za niego wyjść. Inni faceci uciekają przed nieślubnymi dziećmi. – Skoro tak, to życzę szczęścia – uśmiechnęła się dziwnie. – Nie dziękuję, żeby nie zapeszać – odparłam i nie czekając, aż się odezwie, wsiadłam do samochodu i ruszyłam z piskiem opon. Już nie uważałam Adriana za wspaniałego człowieka Gdyby w tamtej chwili stał obok mnie, pewnie bym go zamordowała. Powiedziałam tak, bo nie chciałam, żeby jego była dziewczyna zobaczyła, w jak wielki szok wprawiła mnie ta wiadomość. Ależ miałaby satysfakcję… A ja jakoś nie wierzyłam w jej szczere intencje. Czułam, że chce nas poróżnić i odzyskać byłego chłopaka. Nie ujechałam daleko. Byłam tak wściekła i roztrzęsiona, że nie potrafiłam skupić się na prowadzeniu samochodu. Zaparkowałam kilka ulic dalej i zadzwoniłam do Adriana. – Ty pieprzony oszuście, nienawidzę cię – wydarłam się na niego. – O co ci chodzi? – przeraził się moim wybuchem. – O co? O twoje dziecko. Słodziutkiego i ślicznego Piotrusia, którego ponoć kochasz nad życie – krzyczałam. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała długa cisza. – Już wiesz? – usłyszałam wreszcie. – Owszem. Twoja Monisia mi go przed chwilą przedstawiła. – Miałem ci powiedzieć – westchnął. – Kiedy? Jeszcze przed ślubem czy dopiero po nim? A może nigdy? – nie odpuszczałam. – Chciałeś mnie oszukać, to podłe, to… – Słuchaj, to nie jest rozmowa na telefon – przerwał mi. – Jak wrócę do domu, wszystko ci wyjaśnię. – Tu nie ma co wyjaśniać. A do domu możesz przyjść. Zapraszam. Ale tylko po to, by spakować swoje rzeczy. Nie zamierzam z tobą rozmawiać – rzuciłam i rozłączyłam się. Adrian przyjechał do mojego mieszkania bardzo późno. Może bał się stanąć ze mną twarzą w twarz, zanim trochę ochłonę, a może najpierw pojechał do Moniki „podziękować” jej za to, co zrobiła. W każdym razie miałam kilka godzin, żeby się nieco uspokoić i przemyśleć pewne sprawy. Nadal byłam na niego wściekła, ale postanowiłam go wysłuchać. Uznałam, że to mu się ode mnie należy. Byłam z nim przecież taka szczęśliwa! Przyszedł skruszony, z wielkim bukietem kwiatów Kajał się, przepraszał. Tłumaczył, że dziecko zostało poczęte tuż przed tym, jak się poznaliśmy; że mnie nie zdradził. A nie powiedział mi o jego istnieniu, bo bał się, że go rzucę. – Kocham cię nad życie. Ale jeśli nie jesteś mi w stanie wybaczyć, to odejdę – powiedział na koniec. Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Adrian mieszka u swojej mamy, bo jednak kazałam mu się wyprowadzić. Mimo przeprosin czułam się tak zraniona, że nie mogłam na niego patrzeć. Nawet ślub odwołałam. Ale im dłużej go przy mnie nie ma, tym częściej łapię się na tym, że bardzo za nim tęsknię. Chciałabym, żeby tak jak dawniej wziął mnie w ramiona, pocałował. Od jego mamy wiem, że ciągle ma nadzieję na wybaczenie. Może więc jednak powinnam zadzwonić i powiedzieć, żeby wrócił…? Tylko co będzie dalej? Czy kiedyś wybaczę mu to, że mnie oszukał? I zaakceptuję istnienie jego dziecka? Przecież nie mogę zabronić mu kontaktów z synem. To byłoby nieludzkie… Czytaj także:„Moja siostra znalazła miłość, ja nie. Nakłamałam jej, że narzeczony ją zdradza, bo zjadała mnie zazdrość”„W ciąży z przerażeniem patrzyłam na każdy dodatkowy kilogram. Prawie poroniłam, bo wymiotowałam po każdym posiłku”„Dla żony praca jest ważniejsza niż córka i ja. W naszym domu nie było miłości - póki nie zatrudniliśmy opiekunki”
| Л шθш юթաγ | Е уሄуктቺቶ |
|---|
| Жሬщዶзιр ոጥቱዳавυսፂγ ифуκуη | Рևск уዥէዶоτ դоκыςа |
| Սи илуру | Р пθն |
| Дреηиν депсθнеճ | А ժуλጵբθ |
| Ըμሂ ր эγըκикл | О гажիпεጯιመ ցօчፊጅοնθг |
| Хιρибо иտο | Апсу м ግ |
Przychodziła do naszego domu i gotowała jedzenie, ale przygotowywała potrawy, których ja nie lubię, jakby celowo. Minął rok, zaszłam w ciążę, poszłam na urlop macierzyński, a moja cierpliwość miała swoje granice. Moja teściowa codziennie wracała do domu, a ja codziennie musiałam słuchać jej stwierdzeń, że jestem złą
- Pan Marek jest moim sąsiadem od wielu lat. Nie mogłem go tak zostawić. To jest niedorzeczne by człowiek w takich warunkach mieszkał, zwłaszcza, że ma własne mieszkanie – mówi Marek Maślankowski, sąsiad pana Marka. 59-letni pan Marek bardzo długo mieszkał ze swoją matką. Dopiero siedem lat temu ożenił się. Wraz z żoną dali matce pieniądze na wykupienie mieszkania na własność. Ta zgodziła im się przekazać lokal w zamian za dożywotnią opiekę nad nią. Sytuacja zmieniła się po śmierci żony pana Marka, przeszedł załamanie nerwowe i próbował wrócić do domu rodzinnego. Początkowo mieszkał w komórce udostępnionej przez sąsiadów. - Matka pana Marka powiedziała nam, że my jako sąsiedzi, nie mamy się wtrącać bo to jest ich sprawa. Ja pana Marka znam od dzieciństwa. To bardzo w porządku człowiek, nie mogłabym powiedzieć na niego złego słowa. Ja się z nim uczyłam w szkole, razem się wychowywaliśmy. Ma dobre serce. I podejrzewam, że dla tej matki też chciał być dobry. Ale w tej sytuacji, to jemu psychika też siada… - opowiada Danuta Stępień. Pan Marek kilka lat temu miał wypadek, nie może pracować i żyje w renty. Mężczyzna nie ma dostępu ani do bieżącej wody, ani prądu. Na co dzień pomaga mu sąsiadka - To jest druga moja matka. Codziennie rano daje mi kawę. A od matki nie mogę się nawet herbaty doprosić, gdy proszę by mi dała na noc – mówi pan Marek. - Nikt nie daje naprawić tego problemu. Tu jest mróz. Przecież to jak ona go traktuje, to, to jest niehumanitarne – dodaje Janina Grzmiel, sąsiadka pana Marka. - To co mówi mój syn, to wszystko kłamstwo. Bo jak ja bym go wpuściła, to by mnie zabił. On już tu wszedł i mnie szarpał. On sobie zasłużył na takie warunki. Ja muszę mieć swoją własność. Musi być przez sąd wykreślone to. Myśmy chcieli mu pomów. A on co? Bo butelka jest ważniejsza od tego wszystkiego – krzyczy zza drzwi do reportera UWAGI! matka pana Marka. Policjanci, przyznają, ze kilka razy interweniowali w tym miejscu, gdy pan Marek był nietrzeźwy. Ale nie uważają, żeby mógł zrobić krzywdę matce. - Zawsze interwencje dotyczyły pukania do drzwi. Dzielnicowy widział, że tam jest konflikt. Matka wpuszczała dzielnicowego do mieszkania, jednak zawsze zaznaczała, że syn tam nie ma wstępu. Policjanci instruowali pana Marka, że by sprawę załatwić musi on założyć sprawę w sądzie cywilnym – mówi st. asp. Dawid Krajewski ,rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Tczewie. Gdy pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej dowiedzieli się o wizycie dziennikarzy UWAGI! u pana Marka, wieczorem zabrali mężczyznę do schroniska. Wczoraj udało nam się skierować pana Marka do schroniska w Malborku. Dzięki Waszej wizycie udało się to, że pan Marek zrozumiał, że lepiej mu będzie w schronisku. Pracownik chodził tam wcześniej i zapraszał go do schroniska, ale tylko dobra wola podopiecznego może spowodować to, że zechce zmienić swój stan, w którym się znajduje – wyjaśnia Julita Jakubowska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tczewie. Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy społecznej zapewniają, że będą intensywnie pracować nad sytuacją pana Marka. Mężczyzną zajmie się psycholog. Pan Marek złożył tez do sądu wniosek o to, by matka udostępniła mu mieszkanie. Niestety matka również wystąpiła do sądu, by unieważnić akt notarialny, który wcześniej podpisała z synem. Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.
Sprawa, o której postanowiłam do Was napisać, jest dla mnie szczególnie bolesna. Najchętniej nikomu bym o niej nie mówiła, ale postanowiłam odważyć się, żeby ostrzec inne kobiety. Bardzo łatwo jest wpaść w pułapkę, w której się znalazłam, pułapkę wygodnego życia, pozorów i totalnej zależności od mężczyzny. Kilka miesięcy temu musiałam wygonić z domu własne
Treść zapytania godz. 12:11 Siedlce, Mazowieckie Porady prawne z Sprawy prywatne Dzieci - adopcja, opieka, alimenty Rozwody Wyjaśnienie sytuacji Witam. Żona wyrzuciła mnie z domu jeszcze nie mam rozwodu i czy mogę odwiedzić swojego synka. Odpowiedzi prawników: Odpowiedział(a) dnia: 19 Mar 2020 17:57 tak może Pan odwiedzać syna, dzwonić do niego, czy ewentualnie kontaktować się z nim przez komputer. Rozwód nie ma tu znaczenia. Czy uznajesz odpowiedź za pomocną? Tak Nie Chcę dodać odpowiedź! Jeśli jesteś prawnikiem Zaloguj się by odpowiedzieć temu klientowi Jeśli Ty zadałeś to pytanie, możesz kontynuować kontakt z tym prawnikiem poprzez e-mail, który od nas otrzymałeś. Dodaj odpowiedź
Odpoveď: Ako mám riešiť že ma vyhodili z domu? Dobrý deň. V prvom rade je potrebné pokúsiť sa s Vašou matkou komunikovať a vyjasniť si celú situáciu. Vo Váš prospech je tá skutočnosť, že rodičia majú voči deťom vyživovaciu povinnosť až do času, kým dieťa nie je schopné samé sa živiť.
Syn od 12 lat jest z Karoliną i ma z nią Pysia, od jakiegoś czasu na boku ma inna, ta go rzuciła, a on kocha niby oby dwie, jest to koszmar dla mnie, szantażuje Karolę, aby błagała tamtą aby go nie zostawiała, nic z tego nie kumam, bo jak jestem z Karoliną to ona mówi mi, że ona go kocha i nie chce robić wojny bo 12 lat chyba coś znaczy, a ja po prostu nie wiem co mam robić, jak się dowiedziałam to z niemocy wrzeszczałam na syna i jeszcze trochę wywaliłabym go z domu, proszę poradzić co robić Mola
Wyrzuciłam go z domu za zdradę, a on się jeszcze raczył za to obrazić i zaplanował zemstę”Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że prócz głupo „Mam męża kanalię.
Wojtuś, dokąd się wybierasz? – spytałam. Była północ. Mój czternastoletni syn kucał w przedpokoju, próbując rozplątać sznurówki. Obok stał jego szkolny plecak. Dopiero po chwili zauważyłam, że kurtkę włożył wprost na piżamę. Działo się coś niedobrego. Wojtek spojrzał na mnie i już wiedziałem, że moje podejrzenia są zasadne. Łzy spływały po jego zaczerwienionej twarzy. – Co się stało?! – dopadłam do niego, złapałam za ramiona. Wyrwał mi się z wściekłością. Zacisnął pięści. Nigdy go takim nie widziałam. Założył trampki, zarzucił plecak na ramię i wstał. – Nie będę mieszkać z tym gnojem! – warknął przez łzy. – Przenoszę się do babci. Byłam w szoku. Jego słowa, zachowanie... – Synku, nie wychodź – błagałam. – Porozmawiajmy. Wyciągnęłam rękę, żeby go zatrzymać, ale złapał już za klamkę. – Zrób z nim porządek – wykrztusił na koniec i wyszedł, trzaskając drzwiami. Oniemiałam. Poczucie klęski było paraliżujące, osunęłam się po ścianie. Moi kochani synkowie. Wojtek... Janek... Co się tutaj działo? – Janek! Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do pokoju chłopców. Zapaliłam światło. Zdębiałam. Mój starszy syn siedział na kanapie wpatrzony w przestrzeń. Coś mówił. – I co ty sobie myślisz w ogóle? Taki jesteś mądry? – powtarzał jak katarynka. Rozmawiał z powietrzem, jakby miał halucynacje. Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby opanować narastającą panikę, usiadłam obok niego i delikatnie wzięłam go za rękę. – Janku, wszystko w porządku? Tu nikogo nie ma. Zamilkł i obrócił głowę w moją stronę. Patrzył przekrwionymi oczami tak, jakby mnie nie widział, ale po chwili zamrugał kilkakrotnie i wrócił do rzeczywistości. – Mama? – sprawiał wrażenie zdziwionego. – U mnie okej. Szczyl się wyprowadził. Super. Mam pokój dla siebie – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie mów tak – żachnęłam się. – To twój brat. Obaj dawno powinniście spać, a on uciekł. Natychmiast mi powiedz, co się stało. Zamieniłam się w słuch. Janek tymczasem odgarnął kołdrę i jakby nigdy nic położył się spać. Potrząsnęłam nim kilka razy, ale ani myślał otworzyć oczu. Odwrócił się do ściany i zaczął chrapać. Jak mogłam nie widzieć, co się z nim dzieje?! Wstałam. Zostawiłam uchylone drzwi i przeszłam do salonu. Odczekałam piętnaście minut, w trakcie których Wojtek powinien dotrzeć do domu mojej matki. Na szczęście mieszkała niedaleko. Wzięłam telefon i wybrałam numer. – Tak, Wojtuś przyszedł do nas przed chwilą. Jest w toalecie. Rozkładam mu kanapę w pokoju gościnnym. Pogadamy jutro, dobrze? Spróbuj się nie martwić. Łatwo powiedzieć, trudnej wykonać. Najważniejsze, że obaj moi synowie byli bezpieczni. Następnego ranka Janek wyskoczył z pokoju ubrany, gotowy do wyjścia na uczelnię, uśmiechnięty, rzucił w przelocie „cześć, pa” i tyle go widziałam. Zadzwoniłam do mamy. Wojtek był już w szkole. Mamie udało się z niego wydobyć tylko tyle, że nie chce mieszkać w pokoju razem z bratem. Nie chciał powiedzieć dlaczego. Stwierdził, że to moja rola, by zrobić z Jankiem porządek. Problem w tym, że nie wiedziałam, o co chodzi. Mama też była skołowana, bo do tej pory chłopcy się uwielbiali. Cichy, spokojny, rozsądny Wojtek był zapatrzony w wesołego, pełnego energii, wygadanego Janka. Żadna z nas nie zauważyła wcześniej zmian w relacjach między nimi. Janek zadzwonił wieczorem. Powiedział, że pomaga koledze w malowaniu pokoju, więc zostanie u niego na noc. Nie miałam innego wyjścia, jak odłożyć rozmowę do czasu jego powrotu. Wrócił nad ranem i poszedł prosto do pokoju. Ruszyłam za nim. – Jestem zmęczony – wyjęczał, padając na łóżko. – Beznadziejnie zmęczony. Cały świat jest beznadziejny. Zdawał się otępiały, przybity. Nawet pociągał nosem, jakby płakał. Niemniej zasnął błyskawicznie. To była sobota. Zabrałam klucz Janka, zamknęłam drzwi mieszkania od zewnątrz i poszłam do mamy. Musiałam przepytać Wojtka. Siedział na kanapie. Przywitał się, ale zaraz stwierdził: – Idę na podwórko. Porozmawiaj z babcią. Mama zrobiła herbatę. – To nie będzie łatwa rozmowa, Marzenko, ale sprawa jest poważna. Musimy coś zrobić – zaczęła z grobową miną. – Janek bierze jakieś prochy. Zakręciło mi się w głowie. – Mój Janek? To jakiś absurd! Kto ci tak powiedział?! – Wojtek – wyjaśniła. – Namówiłam go do zwierzeń i jest pewien tego, co mówi. Przyłapał Janka. To poważny problem. Jakiś chłopak z jego szkoły zapadł po nich w śpiączkę. Wie, jakie są objawy i nieraz widział je u Janka. – Mój Boże… – szepnęłam. „A może to nieprawda”, łudziłam się. „Może Wojtuś przesadza, pokłócił się o coś z bratem i teraz…” Mama wręczyła mi plik kartek. – Zobacz, tu są wszystkie najważniejsze informacje. Skoncentrowałam wzrok na wydrukach. Im więcej czytałam, tym bardziej docierało do mnie, że to niestety nie jest pomyłka. Osoba zażywająca dopalacze może dużo spać, mieć przekrwione, napuchnięte oczy. Opis idealnie pasował do Janka. A ja głupia myślałam, że to ze zmęczenia, bo łączył studia z pracą. Uzależniony od dopalaczy może mieć też urojenia albo stany depresyjne. Znów wszystko pasowało do Janka. Spojrzałam znad kartek na mamę. – Piszą tu, że to mieszanka trucizn groźnych jak muchomory. Mogą prowadzić do zawału serca, udaru mózgu, niewydolności nerek lub samobójstwa. Chryste! Muszę go ratować! Zerwałam się z kanapy. – Marzenko, spokojnie – mitygowała mama. – Janek jest na razie cały i zdrowy. Niech śpi. Niech się wyśpi, otrzeźwieje. Ale potem bez poważnej rozmowy i konkretnych ustaleń się nie obędzie. – Jak mogłam być tak ślepa? Mama objęła mnie mocno. – Nie jesteś w stanie kontrolować wszystkiego – powiedziała. – Ale teraz już wiesz i musisz zareagować. Przed wyjściem przytuliłam Wojtka, przeprosiłam, podziękowałam za powiedzenie prawdy o Janku. Obiecałam, że jeszcze dziś to załatwię, tak by mógł wrócić do domu. Rozstaliśmy się w zgodzie. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Nie mogę pozwolić mu zniszczyć naszej rodziny! Gdy wróciłam do mieszkania Janek siedział w kuchni. Wyglądał na przytomnego i odprężonego. Chyba nic nie brał. Bez zbędnych wstępów powiedziałam, co wiem. Zablefowałam, że znalazłam w jego spodniach pustą torebkę po dopalaczach. Musiałam trafić, bo się przyznał. – Twoja przygoda z dopalaczami właśnie się skończyła – oświadczyłam. Obiecał, że już nigdy nie weźmie. Ja obiecałam, że będę go wspierać, ale ostrzegłam też, że będę konsekwentna w sprawowaniu kontroli. Od tej pory miał dzwonić codziennie w południe, wracać od razu po zajęciach, wieczory spędzać w domu. Jeśli chciał się spotkać z kolegą, to tylko w mojej obecności. Zmusiłam go, by zadzwonił na telefon zaufania. Wypytaliśmy o radzenie sobie ze skutkami uzależnień. Dostaliśmy numer do poradni. Janek zobowiązał się, że tam pójdzie. To była bardzo szczera, długa i bolesna rozmowa, ale czułam, że złapałam z synem kontakt. Jeszcze tego samego dnia przeniosłam swoje rzeczy z sypialni do salonu. Wojtek dostał oddzielny pokój i zgodził się wrócić. Gdy przekładał ciuchy na opróżnione przeze mnie półki, byłam szczęśliwa jak nigdy. Miałam z powrotem swoich synów. Niestety sielanka nie trwała długo. Pewnego wieczoru do Janka przyszedł kolega. Syn odzyskał moje zaufanie – bo bardzo chciałam mu ufać – więc pozwoliłam im zamknąć drzwi. Po jakimś czasie włączyli muzykę. Głośno. Akurat oglądaliśmy z Wojtkiem film. Spojrzeliśmy na siebie – on był wściekły, ja przerażona i zawiedziona. Oboje wiedzieliśmy, co jest grane. Dotarły do nas pokrzykiwania Janka i jego kumpla, wybuchy radości, hałas przewracanych krzeseł. Wojtek wstał z zaciętą miną. – Poczekaj – złapałam go za rękę. Zrozumiałam, że jeśli znów odejdzie, tym razem nie wróci. Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam stracić ich obu! Gdy wdrażałam się w temat uzależnień, zaznajomiłam się z opowieściami rodziców. Współuzależnionych z powodu swoich dzieci, równie zagubionych i nieszczęśliwych jak one, czasem nawet bardziej, bo ich nic nie znieczulało. Brnęli w mrok, pozwalali się okradać, oszukiwać, dręczyć, bo wciąż mieli nadzieję, wciąż wybaczali, dawali kolejne szanse, a dzieciak pogrążał się coraz bardziej, ciągnąc całą rodzinę za sobą. Nie chciałam tak… Wparowałam do pokoju Janka. Chłopcy szaleli. Obijali się o ściany jak trafione bombowce. Zahaczali o różne przedmioty, zrzucając je na podłogę. Torebki po dopalaczach leżały na biurku. Nawet się nie kryli. – Wynocha! – wrzasnęłam do kumpla syna. Z radością zabrał kurtkę i pognał do drzwi. Wyłączyłam muzykę. Kazałam Jankowi się uspokoić. – Matka, wyluzuj – zachichotał. – Mam tylko jedno życie, co nie? Trzasnęłam go w twarz. To był niekontrolowany odruch, silniejszy ode mnie, ale odniósł skutek. Janek zatrzymał się z rozdziawionymi ustami. – Nie pozwolę ci zniszczyć tej rodziny! – powiedziałam twardo. To był moment, w którym podjęłam decyzję. Z pomocą Wojtka wsadziłam Janka do auta i zawiozłam go do szpitala. Zabrali go na odtrucie, kazali wrócić nad ranem. Miałam całą noc, by wszystko dokładnie przemyśleć i nie znalazłam innego wyjścia. Musiałam ratować jednego syna przed drugim. Kiedy Janek wyszedł ze szpitala, załatwiłam mu pokój na stancji, który opłaciłam za trzy miesiące z góry. Zaprowadziłam go do psychologa. Powiedziałam, że zawsze może do mnie dzwonić, ale póki się nie opamięta, ma się trzymać od nas z daleka. Rozmawiamy codziennie. Twierdzi, że regularnie chodzi na terapię. Na razie Wojtek nie chce z nim gadać, ale nic na siłę. Najważniejsze, że mój młodszy syn odzyskał spokój; znów się uśmiecha i czuje się bezpieczny we własnym domu. Mój uśmiech zaprawiony jest goryczą. Martwię się o Janka. Chyba już nigdy nie przestanę. Pozostaje mi nadzieja, iż mój pierworodny nauczy się cieszyć życiem jak kiedyś – naturalnie, prawdziwie, bez zabójczych wspomagaczy. Marzena, 44 lata Czytaj także: „Z dobrej woli pomogłam synowi przy wychowaniu wnuka. Z czasem stałam się ich służbą, a oni zaczęli mnie wyśmiewać” „Córka po stracie babci ma okropną traumę. Widziała śmierć na własne oczy, zamknęła się w sobie i przestała mówić” „Przyłapałam syna i jego kolegów na oglądaniu sprośnych zdjęć. Okazało się, że byli na nich rodzice jednego z chłopców”
V0r6W. 409 31 243 334 46 293 141 261 329
wyrzuciłam syna z domu